niedziela, 6 maja 2018

O islandzkiej zmiennej pogodzie i stałych ludzkich uczuciach słów kilka.

Pogoda na Islandii zmienia się co 15 minut. A czasem nawet i co 5.
Widzisz za oknem piękne, rozgrzewające słońce. Po chwili zrywa się wiatr, który ścina cię dosłownie z nóg i wyrywa ci z rąk siatkę z zakupami, zdziera z ciebie plecak, wciska się w każdą możliwą szparę i wślizguje pod ubranie jak podstępny wąż. Masz wrażenie, że bierzesz jakiś lodowaty prysznic, wpadłaś do zimnego Atlantyku i jesteś zmuszona do kąpieli. Ale i z tą nie ma najmniejszego problemu. Wiatr przepędza chmury, wprost znad oceanu, nad ocean przybyły z Kanady, a może Grenlandii. W kolejnej minucie z tych chmur spada ulewny, marznący na czapce i kurtce deszcz. Deszcz zmieniający się w grad i deszcz, sam grad, śnieg. Tylko że śnieg to nie wirujące, urokliwe płateczki, to igły lodu bijące ci po twarzy. Idziesz kawałek dalej i znów wychodzi słońce. Musisz iść pod wiatr, prawdziwy wiatr, nie to co polskie orkany. Regularny islandzki wiatr jest gorszy niż to, co w Polsce uznaje się za wichurę. Ale idziesz już w słońcu. Widzisz cokolwiek. Robi się ciepło, a po paru minutach...
Pogoda zmienia się tu dosłownie co parę minut. Zwykła wyprawa do sklepu, który jest oddalony o 2 km od naszego miejsca zamieszkania potrafi zmienić się w przygodę. Nic dziwnego, że to pogoda jest jednym z głównych tematów rozmów Islandczyków, a jej opisy i prognozy zajmują dosłownie pierwsze miejsca na stronach gazet ( tuż obok wieści o tym, jak w centrum stolicy policjanci ratowali kota, który utknął na drzewie). Przy zwykłym wyjściu do sklepu bowiem musisz być człowiekiem gotowym na wszystko. Zawsze mieć przy sobie czapkę i rękawiczki. Dobrze by było, gdyby w plecaku nosiło się spodnie chroniące od wiatru, takie jak noszą narciarze.
Mamy piękne islandzkie lato.

Pogoda w Islandii jest zmienna i uczy człowieka, że trzeba być gotowym na wszystko. Trochę jak w życiu.
Pogoda jest zmienna i trudna- ale czy takie muszą być też ludzkie uczucia?
Mam wrażenie, że wielu ludzi tak sądzi.

Już przed wyjazdem słyszałam, że powinnam uważać, jadąc za granicę. Mam bardzo przystojnego, zabawnego męża, faceta z jajami, a ponoć Islandki szukają" nowej krwi" czy też "nowych genów". Najzabawniejsze, że usłyszałam to od swojej lekarki, do której udałam się po recepty na stale przyjmowane przez siebie leki, tak, żeby wystarczyło mi na pół roku. Nie chciałam się wdawać w żadną dyskusję ani bawić się w cięte riposty. Ot, wizyta lekarska, głupie żarty.
Innym razem słyszałam podobne zdanie od dziewczyn w pracy. Czy nie boję się, że ktoś mi w innej rzeczywistości odbije męża? Dobra, wiem, nie jestem żadną pięknością. Wręcz przeciwnie. Ale sądzę, że gdyby Mąż miał mnie zostawić, zdradzić, porzucić...to równie dobrze mógłby zrobić to w Polsce.
W ciągu pierwszych dni na Islandii dowiedzieliśmy się znów od ekipy emigranckiej, że wiele par się tu rozstaje. Z jednej strony mnie to nie dziwi. Początki życia na emigracji są trudne, czasem to brak osobistej przestrzeni, pewne rzeczy się uwypuklają, inne zacierają. Ludzie się zmieniają. W porządku. Wiele par się rozstaje, rozwodzi...ale czy to znaczy, że wszyscy mamy podlegać tej samej regule?
W pierwszych dniach pracy zauważyłam, że faktycznie, parę dziewczyn z pracy, Polek a nie Islandek, było zawiedzionych, gdy dowiedziały się, że ten nowy facet z jednej z restauracji, te wysoki ciemny i przystojny jest zaobrączkowany. Może nie przyodziały kiru żałobnego, bo przy mnie im nie wypadało, ale zwłaszcza u jednej z nich było widać pewne rozczarowanie. Powinnaś być zazdrosna, usłyszałam. Chwila. Jak powinnam być zazdrosna, skoro nikt nic nie zrobił?

Wysoki, przystojny mąż. Zaklepany przeze mnie. Ale co ze mną? Cóż, okazało się, że i ja powinnam się pilnować. A może powinien się pilnować bardziej mój ulubiony Norweg, z którym pracuję. Pół- żartem a pół- serio puszczane aluzje w pewnym momencie były tyle zabawne, co może i wręcz groteskowe.
-Wiesz, że ona jest mężatką?- powiedziała po angielsku w końcu jedna z Polek, z którymi leciałam jednym samolotem, do Norwega, kiedy bawiliśmy się w kuchni w najlepsze, tańcząc do Shakiry po tym, kiedy inna koleżanka z frontu restauracji stwierdziła, że jesteśmy we dwoje jak jakiś jebany dream team.
-Wiem, no i...?- odpowiedział on, mając już przygotowaną chyba jakąś głupią odzywkę.
-Chwila- nie mogłam się nie wtrącić- czy to jakaś odmiana rasizmu wobec ludzi zamężnych? Jestem gorsza bo jestem mężatką? Masz z tym jakiś problem? - zaczęłam się śmiać, obracając, jak to ja, wszystko w żart. A ona zaczęła się nagle tłumaczyć. Że przecież i ona ma męża i nieraz tak jej cisnęli i...
-Nie czyń drugiemu co tobie niemiłe- powiedziałam jeszcze po polsku i wróciłam do tańczenia z Norwegiem i płakaniem ze śmiechu przez jego durne teksty.

Między Bogiem w prawdą nieraz i w Polsce słyszałam podobne uwagi. Ludzie kochają patrzeć nam na ręce i zwracać uwagę. Pilnować. Nieraz drobnymi aluzjami albo całkiem wprost mówiono mi, że mężatce nie wypada...no właśnie, czego nie wypada? Kumplować się po prostu z jakimś facetem? Żartować? Gadać żartobliwie o seksie, bo po prostu lubi się ten zboczony rodzaj humoru? Czy mojemu mężowi nie wypada żartować z innymi kobietami, rozmawiać z nimi? Czy małżeństwo, a nawet banalne bycie razem zamyka nas w klatce? Może, zwyczajem średniowiecza, powinniśmy się zamurować żywcem?
Ja nigdy w klatce zamknąć się nie dałam, a cudze uwagi, mówiące mi o tym, że czegoś mi nie wypada, puszczałam mimo uszu. Ludzie nie muszą mnie pilnować. Czasem mam wrażenie, że zwracają uwagę w ten sposób, bo może...sami mają myśli, do których nie chcą się przyznać?

Istnieją konwenanse, których nie uznaję. Podobnie jak mój mąż.
Wiemy o nich. Tak samo jak wiemy, że ludzkie uczucia się zmienne. Choć może nie tak bardzo, jak islandzka pogoda. Przynajmniej nie u wszystkich.

Absurdem byłoby twierdzenie, że mam pewność, iż nigdy, przenigdy się nie rozstaniemy. Wiem, że w życiu wszystko jest możliwe. Zresztą, dlatego nikt nigdy nie zmusiłby mnie do przysięgania aż do śmierci, bowiem nie obiecam nigdy niczego, czego nie jestem pewna.
Czy mogę być pewna swojej miłości rozciągniętej w czasie? Jestem jej pewna tu i teraz. Tak jak tego jasnego, aż nadmiernie jasnego, islandzkiego słońca za oknem. Moja miłość, tak jak i jego, świeci i ogrzewa nas tu i teraz.Co więcej, nawet gdy pada, gdy wieje, wiem, że to słońce gdzieś jest. Skryte za chmurami. Sprawiające, że jest tak jasno, że noc niczym prawie nie różni się od dnia.
To słońce jest.  Tak jak istnieją uczucia.

Wiele par rozstaje się na emigracji. To święta prawda. Wiele osób przyjeżdża tutaj i nagle okazuje się, że w innej rzeczywistości pragną czegoś innego od życia. Podróże zmieniają, znajdują w nas nowe rzeczy, kształtują. Przed oczami ukazują się nam nowe drogi. Czasem okazuje się, że te drogi dwojga ludzi nie są w stanie biec już koło siebie. To się zdarza.
Ale...czy tak samo nie zdarza się to po prostu w życiu?
Zaświtała mi w głowie pewna myśl. Owszem, wiele par rozstaje się, gdy przyjeżdżają do innego kraju. Gdy przyjeżdżają na Islandię. Ale czy ludzie nie rozstają się ze sobą po prostu? Niezależnie od miejsca, od tego, czy podróżują, czy spłacają kredyt budując dom w kraju, w którym się urodzili?
Wystarczy każda większa zmiana. Narodziny dziecka. Śmierć kogoś bliskiego, która tak zmienia człowieka, że odsuwa się od innych bliskich. Zmiana pracy. Różnice w zarobkach. Czasem wystarczy rutyna. Nudny seks albo jego brak. Zdrada. Zakochanie w kimś innym. Różne cele w życiu. Zamieszanie, które wprowadzają teściowie. Czasem miłość wypala się po prostu i nie ma żadnego powodu. Czasem przestajemy się kochać i...czy można być wtedy ze sobą na siłę?

Ludzie są ze sobą. Kochają się, splatają swoje życia, próbując stworzyć coś razem. Czasem ta budowla upada i nie ma w tym nic złego. Ludzie są ze sobą, ludzie się rozstają. Czasem mają wielki powód, widzą, co ich zmieniło. Czasem to drobne, niepozorne zmiany, które sprawiają, że uczucie to za mało. I to jest w porządku.
To, że ludzie od siebie odchodzą jest jak najbardziej w porządku. Owszem, to przykre. Rozstanie rani obie strony, nie zawsze w ten sam sposób, ale wbija ostre pazury w serca i ściska je boleśnie. To często przewrócenie życia do góry nogami, i to nie tylko życia tych dwojga ludzi, ale wielu innych dookoła. To łzy, ból i nauka. To nic przyjemnego. Ale jest w porządku.

Nie myślcie, że chcę odejść od swojego męża i znaleźć sobie jakiegoś przystojnego Islandczyka ( hah, a może Norwega?) na emigracji. Nic z tych rzeczy. Kocham mojego męża najbardziej na świecie, czuję się przy nim bezpiecznie, czuję się przy nim kobietą i mogę śmiać się przy nim jak dziecko, do łez. Jest dla mnie domem, oparciem, namiętnością i rozkoszą. Czuję miłość aż po czubki palców i chcę z nim być, nieprzerwanie od prawie 10 lat, pomimo dwóch poważnych kryzysów, które mieliśmy po drodze. Jest mi z nim po prostu dobrze.
Lecz, gdyby kiedykolwiek przestało....myślę, że odejść jest bardziej w porządku, niż męczyć się ze sobą z powodu jakichś irracjonalnych najczęściej lęków. Myślę, że odejść jest bardziej w porządku, niż być ze sobą na siłę.
Tak, wolałabym być sama, niż zmuszać się do czegokolwiek.
I jeśli Islandia zmieniłaby nasze uczucia tak, jak zmienia się tu pogoda...czy pozostałoby mi coś innego, niż po prostu zacząć na nowo, po swojemu?

Wiem jednak, że nasze uczucia nie są pogodą. Czasem mam wrażenie, że ta miłość jest jak słońce. Ale tak naprawdę, to tylko my. Ja i on. W każdym pięknym dniu, który być może będziemy wspominać podczas wspólnej starości. Bo na nią przecież też jest nadzieja.
Nasze uczucia nie są islandzką pogodą i dlatego tyle razy już przetrwaliśmy burze, mróz i ulewne deszcze. Rutynę codzienności, śmierć bliskich, zazdrość i ból, który sprawiał każdy pozór zdrady. Przetrwaliśmy choroby, lęki. Zawsze jakoś wspólnie planując, patrząc w przyszłość i...dobrze się bawiąc. Przetrwaliśmy razem...i mam wrażenie, że nigdy nie kochałam bardziej. I nikt nie kochał bardziej mnie.
Czasem mam wrażenie, że to aż dziwne, że ludzie potrafią tak kochać. Mocno. Nieprzerwanie.Zawsze chcąc dla drugiej strony jak najlepiej, umiejąc przy tym pamiętać o sobie. Z zaskakującym spokojem i pewnością pomimo świadomości zmian i tego, że nigdy nie można nie mówić nigdy. Tak długo.

Bo 10 lat to jednak spory kawałek czasu. Ponad 1/3 mojego całego życia. Skoro tak nam dobrze przez 10 lat, to, mimo że nie ma nic pewnego na tym świecie, to daje nadzieję na kolejne dziesięciolecie. I kolejne. Być może na Islandii, a być może jeszcze gdzie indziej, w zależności, gdzie nas los skieruje. Co my sami sobie wymarzymy. Bo chyba wymarzyliśmy też sobie, jako naiwne nastolatki, siebie w jakiś sposób. I dlatego możemy opowiadać wam tę historię. Razem, a nie osobno, mimo że to ja znajduję słowa.

Za oknem znów świeci piękne słońce. Ciekawe, ile jeszcze śniegu spadnie tego lata?




It comes and goes with waves

20 komentarzy:

  1. Nie ma recepty na związek małżeństwo... To indywidualna sprawa choć dziś prawdziwe uczucia to rarytas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Nie ma jednoznacznego przepisu, jednak wielu ludzi próbuje jakoś dopasować swoje życie, jak i życie innych do jednoznacznych wytycznych. Stąd chyba powodzenie poradników:D
      I czy to rarytas...jest wiele prawdziwych uczuć. Tylko mało które jest trwałe. Jak właśnie pogoda na Islandii.

      Usuń
    2. Warto chyba zacząć od zasady buddyzmu, choć buddystą nie jestem. Brzmi ona "nie ma nic trwalego". Świat się zmienia, my się zmieniamy, i dlatego w tym upatruję przyczyny rozpadu wielu związków. Z perspektywy czasu patrząc na swoje, a bylo ich wiele, rozpadaly się z jej albo mojej winy. Jeden przez jej zdradę z kolegą z pracy, inny przez odleglość jaka nas podzielila, a jeszcze inny przez zbyt slabą psychikę jej, kiedy zostaliśmy poddani presji środowiska. Kobiety są zupelnie inne niż my i czasem potrafią kierować się dziwnymi przesłankami żeby być w związku. Mój były szef zawsze twierdził, że kobieta jest z mężczyzną wyłącznie dla pieniędzy. I wszystko kończy się gdy ten przestaje dobrze zarabiać. Znalem też chlopaka, który zostswił bardzo ładną dziewczynę gdy dowiedział się, że grozi jej kalectwo. Z kolei inny gdy odkrył że jego dziewczyna jest na lekach psychotropowych. Nie ma zasad, choć jeśli spojrzeć na to w taki sposób, że fakt bycia dwojga ludzi razem musi wiązać się z pewnymi kompromisami, bo przecież każdy nie ma tyle swobody ile miałby gdyby był sam, to można związek traktować jako swoistego rodzaju trójkąt sił między wzajemnymi egoizmami a korzyściami płynącymi z faktu bycia razem. Jeśli u jednej ze stron egoizm zaczyna przeważać to związek rozpada się. Może to banalne, ale dziś po latach tak na to patrzę. Pozdrawiam i nie dawaj się pogodzie ani niepogodzie.

      Usuń
    3. Otóż to, nic trwałego, więc..trzeba się w tym nurcie nauczyć pływać, nie oczekując niczego pewnego.
      Hah, to ja dla pieniędzy na pewno nie jestem, wspólnie biedujemy 10 lat :D I wolę to niż bycie z kims, kto ma kase:D
      I...nie ma żelaznej reguly, bo nie ma po prostu jej chyba nigdzie, jesli chodzi po prostu o ludzi.

      Usuń
    4. Oczywiście. Z tym że to zawsze zespół naczyń połączonych... W każdym razie o ile o mnie chodzi, to może niesprawiedliwie oceniam, ale nie mam pewności czy jeśli powiedzmy poważnie zachoruję, zestarzeję się czy nie będę w pełni sprawy to nie wyląduję w jakimś domu spokojnej starości.

      Usuń
    5. Cóż...przez to, że pracowałam w domu opieki jakiś czas stwierdziłam, że nie chcę domu, nie mam potrzeby wicia gniazda bo i tak to jest ulotne i ile by człowiek nie mial, to nie wie, co go czeka i...nic po nim i tak nie zostaje w sensie materialnym. Tak mi się nasunęło :X

      Usuń
  2. Dzień dobry - dziękujemy za dodanie naszego bloga do obserwowanych. Odwzajemniamy się, no i będziemy czytać. Tymczasem pozdrawiamy

    ISOLATIONS

    OdpowiedzUsuń
  3. Przede wszystkim ludzie muszą mieć do siebie choć trochę zaufania jeśli chcą być razem. To odnośnie tego "mężatce nie wypada". I cóż, podobne upodobania, podobny styl życia są dość ważne, żeby móc z kimś planować życie i zbudować trwały związek. Tyle mogę powiedzieć z doświadczenia :D Bo przykładowo gdy ja ogólnie lubię gdzieś łazić, zrobić coś spontanicznie i nietrudno namówić mnie na jakieś "szalone" akcje, a komputery same w sobie nie interesują mnie w ogóle, tak mój były właśnie lubił siedzieć na tyłku i programować xD Nie żebym ja nie lubiła siedzieć na tyłku i oglądać Allo Allo, ale jednak trochę mnie nosi. Tymczasem jego musiałam trochę do różnych rzeczy ciągnąć- i w zasadzie zawsze dawał się namówić, ale wiesz o co chodzi. Szukam kogoś o bardziej podobnej mi naturze :D
    I co tu się rozpisywać dużo, nie ma reguł jeśli idzie o takie sprawy. Ale może to właśnie podobna natura i podobne upodobania jakoś ludzi spaja? A takiej relacji jak Twoja i Twojego Męża to tylko pozazdrościć :D

    To można pierdolca dostać przy takiej pogodzie :D Choć tak sobie myślę, że do wszystkiego idzie się przystosować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Jakbym ja miała pilnować Wojtka albo on mnie..na cholerę nam takie małżeństwo w ogóle? Jesteśmy dorośli, wiem że nie chcemy się zranić więc...o co w ogóle chodzi?:D
      Z jednej strony tak. Z drugiej powiem ci, że my w dużej mierze jesteśmy różni. on jest introwertykiem bardziej, ja cóż...ekstrawertyk aż do bólu. Ale to się uzupełnia wielce i...z czasem też mocno zmienia. Po prostu potrzebne jest dopasowanie między ludxmi, oparte tyleż na podobieństwach, co i na różnicach jak sądzę:)
      Pewnie, że idzie. W ogóle dzisiaj prawie nie wieje :D

      Usuń
  4. łomatkojedyna!!!!! Islandia??!!... naprawdę??!! :D :D :D
    a tak poważnie, bardzo mądre rzeczy napisałaś o uczuciach, o małżeństwie, a pewności, że to "na zawsze" nie ma się nigdy, chociaż myślę, że każdy, kto bierze ślub, wierzy, że to na wieczność
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, naprawdę, Islandia :D
      I dziękuję, uznam to za komplement:) I chce się wierzyć, jasne, inaczej byśmy nie wchodzili w ogóle w związki ale...mimo wszystko, mam po prostu świadomość, że wszystko w życiu zawsze, ale to zawsze może się zmienić.

      Usuń
  5. Chyba chodziłabym na zakupy raz w miesiącu w taką pogodę. xD Coś strasznego!
    Masz rację - ludzie rozstają się wszędzie, nie tylko na emigracji. Nagrzane lafiryndy odbijają zajętych facetów nie tylko na emigracji, ale i u nas na dyskotekach, w pubach czy gdzie tam je spotkać można. :P Ludzie lubią generalizować i dopasowywać wątki to istniejących warunków - pewnie dlatego tak wielu osobom sprawdzają się horoskopy. :D "W miłości spotka Cię wielka radość, a praca postawi przed Tobą nowe wyzwania!" - no i komu ma się to nie sprawdzić? :P Co jak co, ale gdyby Wasza miłość była jak pogoda na Islandii (albo raczej pogoda jak Wasza miłość) to chodzilibyście tam w bikini. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś świetnego. Dzisiaj bylismy w sklepie i z kolei pogoda nam bardzo sprzyjała. Ale to dobrze, że sklep jest tak daleko, przynajmniej nie żresz zachcianek, bo nie chce ci się po nie iść :D
      Otóż to, pewne rzeczy dzieją się zawsze i wszędzie, dziać się będą, a okoliczności bywają tylko dobrą wymówką nieraz.
      Hah, możliwe:D

      Usuń
    2. O! Dobry motyw na dietę. xD Nie jesz, bo nie masz co. xD A samo pójście po jedzenie jest dodatkowym spalaczem kalorii :D
      Jak to mówią, jak ktoś chce to zawsze znajdzie powód. :P

      Usuń
    3. Ja już schudłam. Nie masz czego ale...i nie mam kasy na za dużo wydatków :D Ale prawda, spala się sporo idąc już po zakupy. I serio musisz wszystko zaplanowac.
      Otóż to :D

      Usuń
  6. Kieydto czytałam pomyslałam o swoich ośmiu latach z Krótkim... ale mysle, że to Wam nie grozi, patrząc po tym co piszesz o swoim mężu o miłości którą pałasz, myślę, że faktycznie skoro 10 lat Wam dobrze to będzie conajmniej kolejne 10 ;) I nie trza patrzec na to co ludzie tam gadają, bo gadali, gadają i gadać będą niezaleznie od wszystkiego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że tak będzie:) Cóż, przekonamy się. Ale jakoś nie widzę póki co, żeby cokolwiek miało się zmienić :)
      Na szczęście ludzkie gadanie najczęściej mnie po prostu bawi :D

      Usuń
  7. Uwielbiam, jak ludzie wygłąszają swoje opinie zupełnie nie znając sytuacji. Tak powiem, bo tak mi się wydaje, bo tak musi być, bo ja tak myślę. Mhm, no jasne. Skomentuję, bo coś się nie zgadza z moją sferą komfortu, z moimi przyzwyczajeniami i gustem, a przecież wszyscy muszą spełniać moje wymogi. Jakoś tak mi się skojarzyła taka postawa z tą koleżanką z pracy, która zwróciła Ci uwagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu "nie znam się, ale się wypowiem". Tak naprawdę w każdej sytuacji jaka jest w życiu, w teorii powinniśmy mieć opinię tylko w miejscach, które nas bezpośrednio dotyczą ale...to nie jest takie łatwe. Jednak, w stadzie próbujemy się współdzielić....ale czasem robimy to zbyt nachalnie. Na szczęście najczęściej taka nachalność mnie jednak bawi:)

      Usuń