Nowy
Rok.
Zmęczona,
niewyspana pędziłam do pracy. Bo tak, tym razem pracowałam. 1
stycznia nie był dla mnie dniem, w którym mogłam leczyć bezkarnie
kaca po Sylwestrowym szaleństwie. Z jednej strony było mi może
trochę przykro, kiedy zaspana, mimo wszystko niewyspana i z lekkim
kacem jechałam tramwajem pełnym pijanych ludzi. Dziwnie zachciało
mi się śmiać, kiedy jedna dziewczyna zwymiotowała całkiem
niedaleko mnie.
No
tak. Nowy Rok
Nic
takiego. Kolejna data graniczna, która nic nie znaczy...ale jakoś
mimo wszystko zmienia coś w naszej świadomości. Data, przy której
zauważamy wszystkie inne małe i większe zmiany, które po prostu
następowały w nas z dnia na dzień. Czas, w którym mimo wszystko
coś w nas podsumowuje to co było i szuka nadziei i energii na to,
co jeszcze nastąpi. Szuka w sobie siły i radości na dalsze życie.
Nowy
rok, dla mnie nowa praca. 26 grudnia pożegnałam ostatecznie Dom.
Ten, do którego będę musiała jeszcze wpaść, żeby posprzątać
szafkę. Odebrać świadectwo pracy. Ten, za którym będę tak
niesamowicie, czasem boleśnie tęsknić. Ale zmiany są potrzebne. I
właśnie coś we mnie wiedziało, że muszę odejść. Trochę wbrew
sobie a trochę...
Jestem
jednak człowiekiem, który potrzebuje czegoś nowego. Wyzwań. Który
nie chce popadać w rutynę, choć, nieraz sama w sobie o tym
zapominam.
Dyżur
na psychiatrii w pierwszy dzień nowego roku nie różnił się
niczym wielce od innyc dyżurów. W końcu, to zwykły dzień, a nikt
nie leczył tu kaca. Chyba, że tego od życia. Ale to zajmuje o
wiele więcej, niż jeden dzień bolącej głowy. Gdy boli dusza, goi
się o wiele wolniej. Gdy jest poszarpana na strzępy, goi się nawet
latami. A czasem i blizny bywają na niej zbyt wielkie.
Zmęczenie
brało nade mną górę. Ale to nie szkodzi, tylko dwanaście godzin
pracy. Czy mam prawo narzekać na niewyspanie przy tych, którzy
robili właśnie 30 godzinę dyżuru bez przerwy? Każda wytrzymałość
ma swoje granice. Ale tak, w minionym roku przekonałam się, że
potrafi być ona wielka i nadal nie znam tych granic u mnie.
Czas
biegł. Pilnowałam swoich kobietek, pacjentek przy posiłkach, żeby
żadna nie ukradła noża z jadalni. Przewijałam jedną z pacjentek,
którą uwielbiam. Innej pomogłam się myć.
Wreszcie
wybiła 19. I zmęczona mogłam iść do domu. Zmęczona, ale
zadowolona, śmiejąca się w głos w szatni z powodu głupich
tekstów jednego z nowych pracowniczych kumpli.
Świeże
powietrze. I ten księżyc. No tak.
Pierwszy
dzień roku i od razu pierwsza pełnia. Ta, która świeci światłem
wilczych oczu, mówi o głodzie wilka.
Widoczna
nawet w mieście, tylko trochę rozpraszana przez sztuczne światła.
Cudowne oko.
Nie
mogę się doczekać widoku księżyca w górach, na śniegu-
pomyślałam. Zrobiłam się głodna. Nie ciepłego posiłku, z
którym czekał na mnie w domu mój Mąż. Głodna nowych wyzwań.
Co
przyniesiesz mi 2018 roku, co przyniosą mi kolejne pełnie?
Wiele
radości. I wiele bólu. Tego byłam bardziej niż pewna. Bo po
prostu życie będzie toczyło się zwykłym torem wśród
niezwykłych, niepowtarzalnych wydarzeń.
Czekam
na tramwaj. Telefon.
-Już
po pracy?
-Już
po kacu?- odpowiadam ze śmiechem.
Zawsze
w tajemniczy sposób wie, kiedy zadzwonić. Mój A., którego znam
tyle lat i z którym w ciągu ostatniego, minionego roku tak wiele
się wyjaśniło. Uporządkowało. A., który chyba też znalazł
swój spokój ducha i kogoś, z kim naprawdę może spędzić życie.
Człowiek, którego siłą musiałam bywać kiedyś, ale który stał
się moją siłą, gdy tak tego potrzebowałam. W paru kryzysach,
które wstrząsnęły moim światem jak nuklearne próby.
Rozmawiamy
chwilę, do przyjazdu tramwaju. Jestem zmęczona i słowa nie
układają mi się zbyt gładko, ale to nie szkodzi. On, ze swoim
potężnym kacem i jej śmiechem w tle.
-To
jeszcze raz, wszystkiego dobrego w nowym roku.
-Wszystkiego
dobrego na całe życie! Kocham cię.
Też
cię kocham.
To
kocham nie jest już w żaden sposób bolesne. Stało się całkiem
ludzkie, po prostu ludzkie. Bez dodatkowych znaczeń. Tak, w 2017
roku zdecydowanie się w tym upewniłam. I to sprawia, że jestem
lżejsza. To kolejna cegiełka szczęścia. Zwykłe kocham cię.
Jesteś dla mnie człowiekiem, który rozpala serce, tak po prostu.
To
piękna rzecz.
Wskakuję
w tramwaj. Jadę do domu.
Bałagan,
niewyniesione śmieci, ale pozmywane naczynia. Nikt już nie został
po imprezie, wszyscy musieli wracać do swoich zajęć. Przecież i
M., którą poznałam w pracy w Domu szła na dyżur. Tylko że
nocny.
1
stycznia czas jakby się zatrzymuje. W domach, w sercach. Nikt
jeszcze nie wraca do normalności po dwóch dniach wyrwanych z
życiorysu, dwóch dniach, w których często zdarza się, że
jesteśmy z tymi najważniejszymi. Tymi, którzy rozpalają nasze
serca. 1 stycznia możemy mówić to, czego boimy się powiedzieć.
-Tęskniłem
za tobą- mówi mój Mąż, jeszcze lekko pijany, gdy wracam, a
on leży na kanapie i ogląda jakieś dziwne filmiki w internecie.
Tak, takich słów nie boi się nigdy. Od niego słyszę to cały
rok.
-Nie
było mnie tylko 12 godzin!- jak zwykle próbuje obrócić
wszystko w żart.
-Bez
ciebie to wieczność.
To
był nasz 9 wspólny Sylwester. W tym roku minie 10 lat, przecież 10
lat, od kiedy jesteśmy razem. Od kiedy po raz pierwszy słyszałam
od niego kocham cię. To najważniejsze kocham cię w całym moim
życiu. 10 lat od kiedy po prostu wiedziałam, wiedziałam, że to
TEN. Z którym ułożę sobie życie, z tórym będę się śmiać,
przy którym odważę się płakać.
-Nikogo
już nie ma, jak widzę.
-No,
dziewczyny poszły jakieś 15 minut temu.
-Szkoda,
w sumie, myślałam, że chociaż się miniemy.
Z.
i W. - znam je tyle lat, co swojego Męża. Z nimi też spędziłam
Sylwestra, widziałam płaczącą ze wzruszenia i nad zmarnowamy
czasem Z., która pomimo swoich perypetii życiowych zawsze, zawsze
wraca do tego domu. Naszego domu, którego nie stanowią ściany.
Która pierwsza nazwała nas prawdziwą rodziną, przedstawiając
swojego kolejnego faceta.
To
w Sylwestra widziałam cudowne oczy W. przy fajerwerkach, te mądre,
ale zawsze jakoś trochę smutne oczy. W, która spędziła u nas
więcej nocy niż tylko tę sylwestrową w ostatnie dni roku. Bo tak
wyszło, bo tak było potrzebne.
O
północy pomyślałam, że nie tylko swojego Męża kocham w tym
pokoju. Kocham też te dziewczyny, od lat. Spokojną miłością,
która wcale nie rani. Która nigdy mnie nie zraniła, pomyślałam
ze zdziwieniem. Czy nie tak właśnie powinno być, przyszła mi
myśl, kiedy pisałam smsy do tych, którzy byli, byli,
ale...zawodzili i nieraz łamali serca?
W
tym pokoju, o północy były jeszcze dwie osoby. Jednej nie znałam
za dobrze, bo to mężczyzna, którego chyba kocha ( miłość to
dziwne uczucie, nie szafuję określeniami do czasu aż...)ktoś, kto
stał się dla mnie ważny w tym minionym roku. Ktoś, przez kogo ten
rok był o wiele lepsze.
M.,
którą poznałam w kwietniu pracując w Domu. Niewiele starsza ode
mnie dziewczyna, odważna, która potrafiła rzucić wszystko co
znała w poszukiwaniu szczęścia. Siebie. W dążeniu do celu. Ta
odważna, choć, momentami mam wrażenie, nie zdająca sobie z tego
sprawy. Piękna i dobra. I pełna energii, przez którą aż chce się
skakać w powietrze. Tak, właśnie z nią też chciałam wejść w
nowy rok. Mając nadzieję na kolejne lata, mimo, że przecież
zaczęłam podchodzić do tego ostrożniej.
W
domu 1 stycznia, gdy wróciłam po pracy był bałagan i mój Mąż,
dla którego dopiero co impreza się skończyła.
Zmęczona
wykąpałam się, usiadłam na kanapie i tak po prostu nic nie
robiłam. Siedziałam i....
Myśli
same krążyły w głowie.
Tak,
to był bardzo trudny rok. Zmiana pracy. Poważna choroba mojej
teściowej i pobyty teścia w szpitalu. Moje problemy ze zdrowiem.
kolejne kontuzje i nie tylko. Parę napadów paniki.
Ale
to był dobry rok. Ten, w którym nie pisałam, ale w którym wiele
się we mnie zmieniło. Ten, w którym byłam na ślubie tych
przyjaciół, z którymi nie mogłam świętować Nowego Roku, ale którzy byli z nami dzień wcześniej, bo jakże moglibyśmy się nie
zobaczyć przed? Ten, w którym było wiele gór, śmiechu, imprez,
piw nad Wartą. Spotkań.
Tak,
dobre rzeczy w tym roku stworzyła mi natura i miłość. Tak jak
zawsze. Otaczający mnie ludzie.
I
chyba jednego się nauczyłam.
W
czasie, gdy nie tworzyłam, nie pisałam do was, chyba zmieniło się
we mnie coś ważnego. Zaczęłam dostrzegać, że istnieją
toksyczne relacje, od których, w dużej mierze się odcięłam.
Zaczęłam dostrzegać, że bycie z kimś powinno dodawać nam
skrzydeł. Jak bycie z Z i W przez wszystkie lata. Jak picie z M.
piwa do 5 nad ranem, które dodaje skrzydeł, nawet gdy rozmawiamy o
problemach i gdy płaczemy rzewie, bo tego potrzebujemy. Jak rzadkie
bo rzadkie spotkania z Asikiem, albo pisanie długich smsów, bo
trzeba się wygadać.
Ale
to nie zalewa żalem, nawet gdy mówimy o problemach. To nie sprawia,
że traci się energię.
Nie
odcięłam się od ludzi. Ale zaczęłam dbać w tym o siebie.
Nie
wiem jaki jest tu klucz. Nie zdradzę wam sekretu. Ale odkryłam, że
jedni dodają mi skrzydeł. Innych mogę kochać ale...sprawiają, że
jestem słabsza. Banał, w który nie do końca chciałam zawsze
wierzyć, bo przecież, byłam Fridą. Tą, która zawsze sobie
poradzi, zawsze powinna...
Nie.
Jestem Szopem, który nic nie powinien. Jestem Szopem, który chce. I
który zawsze da sobie radę i nie skrzywdzą go lęki i płacze jej
pacjentów. Ale Szopem, którego można zranić inaczej.
Siedziałam
słuchając muzyki i myślałam, gdy mój Mąż musiał się już
położyć, a ja mimo zmęczenia nie mogłam spać ( czasem jest tak,
że gdy jesteśmy najbardziej zmęczeni, nie możemy spać, prawda?).
Myślałam
o tym, że tak naprawdę w tym roku spędzałam czas z tymi ludźmi,
z którymi naprawdę chciałam. Miałam go najwięcej dla swojego
Męża, nad którego przestałam przedkładać momentami ratowanie
cudzego świata. Więc był to rok wyjątkowego rozkwitu naszej
miłości, bo zachowywaliśmy się przecież momentami, jakbyśmy
znowu mieli po 18 lat, uprawiając seks gdzie popadanie po 6 razy
dziennie. Rok w którym stale chodziliśmy na randki, ale stale
nieprzerwanie mówiliśmy do siebie stary i stara. Będąc nadal
sobą.
Miałam
czas na kawy i piwa z M., która zawsze potrafiła zrozumieć, że
dzisiaj nie mogę. Bo jestem zmęczona. Która jest mądra w
relacjach z ludźmi. Od niej chyba trochę tej mądrości przejęłam.
I zaczęłam czerpać z jej odwagi.
Widywałam
się gdy tylko mogłam z W., Z., z E, z Kaśką i Mateuszem. Z paroma
innymi osobami, które mnie uskrzydlały. Biegałam po górach ze
zmieniającym się trochę pod względem składu, ale jednak ze
stadem głupich dup, które ryczały razem ze mną ze śiechu kiedy
mój Mąż robiąc zdjęcia wołał "kryj ryj".
Piłam
piwo z Asikiem i jej mężem, choć pod koniec roku zabrakło na to
czasu. Ale stale myślałam o niej, bo faktycznie, pomimo
niegdysiejszych wątpliwości odkryłam u niej ciepło.
Każdy
z tych ludzi miał trochę bałaganu w życiu. Miałam i ja. Ale w
tym wszystkim, w czasie spędzanym wspólnie bałagan był nasz
wspólny.
Nie
jestem zbyt rodzinnym stworzeniem. Ale faktycznie, po tym roku
utwierdziłam się w tym, co mówiły Z. i W.- rodzinę wybieramy
sami. I do cholery, skoro mogę wybrać, chcę, by była to rodzina,
która razem potrafi ogarnąć swój bałagan. Która sprawia, że i
ja w tym staję się lepsza, silniejsza. Nie płaczę zraniona po
nocach.
Nie
jestem aż tak mądra. Nie umiem się odciąć od pewnych rzeczy.
Nadal mi zależy, mimo, że pewni ludzie stali się dla mnie jak ryby
w akwarium, które oglądam zza szyby i nawet jeśli chciałabym ich
przytulić, to nie mogę. Bo są za daleko, bo nie oddychają już
tym samym powietrzem. I nieraz jest mi przykro. I tak, potrafię
przez to zapłakać. Ale nie może być idealnie, prawda?
Nie
robię podsumowań. Ale, jeśli miałabym to jakoś określić, rok
2017 był swojego czasu rokiem nauki w relacjach. Był rokiem ludzi.
Chociaż...czy
każdy kolejny nie jest takim?
Zobaczymy,
co przyniesie kolejny.
A
wam, życzę wszystkiego dobrego. I mam nadzieję, że też macie
przy osobie kogoś, z kim nieraz ogarniacie bałagan życia. Ale przez
to chce wam się aż śpiewać.bałagan życia. Ale przez
to chce wam się aż śpiewać.
Jesteś
przyczyną, dla której czuję się tak silny
Powodem,
dla którego się trzymam
Wiesz,
że dałaś mi cały czas
Czy
ja dałem ci wystarczająco swojego?
Trzymaj
się ukochana
To
ciało jest moje,to ciało jest twoje i moje
Trzymaj
się moja ukochana
Ten
bałagan był twój, teraz twój bałagan jest i mój.