sobota, 23 grudnia 2017

O jednym cudzie, o którym powinniśmy pamiętać nie tylko od święta.

W soboty o poranku rzadko kiedy, pędząc do pracy, spotykam duży ruch. Tym razem jednak ulice i tramwaje były jak wymarłe.
No tak, ostatni dzień przed świętami.- pomyślałam, jadąc do swojej nowej- starej pracy. Jadąc po dość ciężkim wieczorze.

Nowej- starej pracy, bo przecież w szpitalu psychiatrycznym pracuję już od października. Na pół etatu, ale jednak. Od stycznia będę pracować tylko tu. Na pełen etat.

Potrzebowałam zmiany. Potrzebowałam nowego początku, rezyngnacji z Domu. Dlaczego, o tym pewnie jeszcze napiszę. Ale dzisiaj nie jest to ważne.
Od października pracuję na pół etatu w szpitalu psychiatrycznym, rzecz jasna, jako opiekunka. Robię prawie to samo, co w Domu, choć, wszytko wygląda trochę inaczej. Pracuje na oddziale zamkniętym, kobiecym. Nieraz tylko odwiedzam inne oddziały. Gdy muszę pożyczyć w weekend pościel, bo jest weekend i u nas zabrakło. Gdy jest alarm, ktoś dostał szału i trzeba pomóc reszcie personelu zapiąc go w pasy. Różnie bywa. W końcu to psychiatryk. Miejsce całkiem inne niż Dom.
Miejsce, w którym stykam się z całkiem innymi problemami niż do tej pory. Ale w którym tak samo staram się być dzielna i uśmiechnąć się do każdej z moich pacjentek.
Czy jednak w takim miejscu mogę liczyć na świąteczny cud?

Śmiałam się trochę pod nosem. Bo przecież, mimo tego że świąt nie obchodzę, jestem ekspertem od cudów w te najdłuższe noce. Najpierw przebudzenie Księcia. Potem dziwna wigilia w Domu, na którą zaprosiłyśmy pracwników z Ukrainy, remontujących nasz Dom Pomocy Społecznej. Tańczenie ze staruszkami i z jednym z robotników na świetlicy. Dzielenie się opłatkiem, mimo że w ten opłatek nie wierzę, może jako symbol, ale jednak..nie do końca mój.
Ale jednak to były cudowne święta, bardziej świąteczne, niż w niejednym domu, przy stole, nad karpiem. Moje pracujące święta, pełne ciepła i wzruszeń, mimo że choinki nie powodują we mnie fontann łez i zachwytów.

Nie szukałam sama cudów. One szukały zawsze mnie.
Rano jednak biegłam przez zimne ulice i znów na nic nie liczyłam. No po po co?
4 męczące dwunastogodzinne dyżury przede mną. Co za różnica, że święta. Trzeba będzie zrobić swoje. I 23 i 24 na psychiatrii i 25 i 26 w Domu, podczas moich ostatnich tam dyżurów.
Cztery dwunastki, nie ma co panikować. Przeżyję. Bo przeżyłam i dobę w pracy. Przeżyłam nawet i dyżur trwający 36 godzin bez przerwy przez te 3 miesiące, kiedy pracowałam na półtora etatu. Jak trzeba, to organizm zniesie wszystko. I kto jak nie ja, Szop? No kto?

Tak myślałam idąc rano, przedzierając się przez puste ulice, jadąc tramwajem, który wydawał mi się tramwajem- widmo.

Od rana na dyżurze było przyjemnie. Może się zdziwicie, ale na psychiatrii potrafi być przyjemnie. Wzruszająco. Pięknie. Pewnie nieraz jeszcze o tym opowiem. Tak właściwie, to i bez świąt przeżyłam już tutaj pewne małe cuda. Zaskoczenia.
Owszem, przez te 3 miesiące trafiały mi się momenty jak z filmu "Przerwana lekcja muzyki". Ale większość była piękna. A kobiety, którymi się zajmuje, to często cudowne dusze i umysły. To wspaniali ludzie. Tylko trochę pogubieni. Czasem prawdziwie chorzy. Ale jakoś w tym autentyczni.

Dyżur jakoś leciał. Dyżur jak dyżur, przecież. Taki jak każdy. Na szczęście pokojny.
Po śniadaniu zeszłam na papierosa, zapalić. Bo tak, ja, Szop, już nie Frida, trochę palę. Głównie w pracy. Czasem przy piwie. Ale, nauczona nockami z Chłopcem w domu, zaczęłam zmieniać się w małą lokomotywę. I nawyk ten przeniosłam na psychiatrię.
Brzydko, oj brzydko, powiecie. I będziecie mieć rację.

Zeszłam na papierosa, bez żadnej kurtki, z bosymi stopami, jak to ja.
Odpaliłam papierosa, przymknęłam oczy, zaciągnęłam się spokojnie.
-Cześć. A tobie nie jest zimno?- usłyszałam obok siebie znany mi już głos.
Otworzyłam oczy. Uśmiechnęłam się.
-Powinieneś już przywyknąć.

Ten człowiek to też pewien mały cud. Tai dowód na to, że świat jest mały.
Poeta, tak będę na niego mówić. Bo naprawdę jest poetą. Tylko troche pogubionym.


Wy, którzy kiedyś czytaliście słowa Fridy- pamiętacie, jak rok temu prawie spotkałam na ulicy poetę, który za parę papierosów dał mi tomik wierszy? Jeśli nie pamiętacie, trochę wam przypomnę.

Zawsze dochodzę do siebie wcześniej, niż inni naprawdę zdążą się zmartwić. Może dlatego, że czuję ten świat. Może dlatego, że jestem tu i teraz i wiem, że pewne rzeczy muszą się zdarzyć, jasne i ciemne.
I wszystko jest takie, jak powinno być.

Chce się śmiać. Na ulicy, gdy wracam do domu, zaczepia mnie chłopak. Sama nie wiem, to chłopak czy mężczyzna? Pyta, czy mam papierosa.
Nie wiem, kim jest. Może jest trochę młodszy ode mnie, a może trochę starszy. Nie wygląda na bezdomnego, ale i nie wygląda na „porządnego obywatela”. Niechlujny, zarośnięty, ale ładnie pachnący. Z wypchanym, nieforemnym plecakiem.
Zagubiony podróżny? Autostopowicz autostrady życia, którego w tej chwili nikt nie chce wziąć ze sobą?
Chcę mu odruchowo powiedzieć, że nie palę, ale skłamałabym. Bo popalam. I tak, mam papierosy, kilka sztuk, bo zostały mi po dyżurze z Chłopcem, którego nie chcę opalać.
Pyta więc, czy mam papierosa, a ja sięgam do plecaka i po sekundzie zastanowienia daję mu nie tylko papierosa, ale całą paczkę do ręki, paczkę, w której jest po prostu kilka sztuk. Uśmiecham się i mówię mu, że mi niepotrzebne te papierosy, nie będę ich palić.
Jest zdziwiony, patrzy na mnie uważnie i jakby coś sobie przypomina.
Teraz on sięga do swojego plecaka, chwilę w nim grzebie, a ja stoję i czekam, trochę marznę, ale nie spieszy mi się przecież. I nic nie mówi, ale ja widzę, że czegoś szuka. Mam wrażenie, jakby powiedział mi to w sercu, gdy tak na mnie spojrzał.
W końcu wyciąga dość grubą, czarną książkę. Widać, że to żaden bestseller. Wyciąga ją z wypchanego plecaka i wciska mi, silnie, do moich dłoni, które same jakby czekały na podarunek.
-Tobie już trucizna niepotrzebna, a mi już niepotrzebna poezja.
Mówi szybko i odwraca się na pięcie, a ja stoję oniemiała trochę takim obrotem sprawy. Chłopak, a może mężczyzna odchodzi, jakby go ktoś gonił a ja stoję z grubym tomem nieznanej mi poezji w ręku. (..)

Wszystko jest takie jak być powinno. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Może po czasie prozy moje życie potrzebuje też trochę poezji, którą czasem się gubi?

Rok temu spotkałam g na ulicy. Nic takiego, dostałam tomik wierszy. Dziwne, ale przecież kto jak kto- Szop zawsze dotyka dziwnych aspektów rzeczywistości.

Spotkałam go wychodząc przed szpital na papierosa. Takiego samego papierosa, jakiego mu wówczas podarowałam.
Zdziwiłam się za pierwszym razem. Może trochę przestraszyłam. Czy wierzę w przypadki, czy nie wierzę? A wy, wierzycie?
Nie jest pracownikiem. Jest pacjentem oddziału otwartego, dziennego pobytu. Po leczeniu na zamkniętym dochodzi do siebie. I jak mówi sam o sobie, po prostu był zbyt smutny. I trochę się zgubił. Niedoszły, odratowany samobójca. Może trochę człowiek, który poszedł mniej legalną i mniej pożądaną ścieżką w naszym świecie. Człowiek, jak mi się wydaje, o brardzo wrażliwej duszy i jeszcze bardziej skomplikowanej historii, której poznałam strzępki, dosłownie strzępki podczas wyjść na papierosa. Bo czasem przychodzi, kiedy ja palę. Widzi mnie przez okno sali terapeutycznej, w której tworzy dziwne kolaże z wierszy i innych dostępnych materiałów. Czasem przyjdzie, czasem nie. Nie chce być nachalny. Ale ja lubię te 5 minutowe widzenia.

Nie zdziwił się zupełnie kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy. I o dziwo mnie poznał. Mi to chwilę zajęło, ale może również nie powinnam być zaskoczona. Już przecież kiedy dawał mi książkę, widziałam, że coś jest nie tak. Miałam to wrażenie, że to żaden porządny obywatel, ale jednak...

Stoimy przed budynkiem, palimy.
-Nie wiedziałam, że dzisiaj macie zajęcia. Dzisiaj sobota.
-Wiesz, to chyba tak przez święta. W niektóre soboty są zajęcia, nie zauważyłaś?
-Za rzadko tu jestem. Pół etatu, wiesz. Ale od stycznia jestem na pełen.
-Od stycznia już nie przychodzę.
Mówi z jakimś uśmiechem i zaciąga się papierosem. Czy to duma, czy niepewność? Na pewno i jedno i drugie. Lubię taki uśmiech u niego, lubię go u pacjentów. Bo mam wrażenie, że nawet gdy jest w nim sporo niepewności, w końcu zwycięża. Taki uśmiech w końcu zawsze zwycięża.

Kończymy powoli palić. Nie mówimy już za wiele, zresztą, o czym mamy rozmawiać?
Nie zostaniemy przyjaciółmi. On jest pacjentem, ja pracownikiem. Może nie jest pacjentem mojego oddziału, ale nie wymienimy się numerami telefonów ani nie pójdziemy razem na piwo. To nie to miejsce. Jestesmy ludźmi, którzy kiedyś minęli się na ulicy a teraz mijają się znowu. Nie jesteśmy sobie obcy. Ale raczej nie zostaniemy bliscy. I ja to wiem, i on to wie.

Dyżur mija. Obiad, bieganina, zmiany pościeli. Komuś jest smutno, ktoś ma nadmiernie dobry humor.
Kolejne przerwy, kolejny papieros.

I znowu on. Poeta. Nigdy nie podchodził na papierosa dwa razy w ciągu dnia. To mogłoby wydawać się nachalne. Mogłabym sobie pomyśleć, że jednak możemy zostać przyjaciółmi.
-Przepraszam. Ale, tak sobie pomyślałem...
-Tak?
-Pewnie się więcej nie zobaczymy. A jutro są święta i...

Wyciąga coś zza pleców. Nie jest to kartka z numerem telefonu. Wiem, bo majaczą mi tam kolorowe kształty, to nie tylko biała strona zapisana długopisem.
To jeden z kolaży. Świąteczny. Daje mi go do ręki.
-Wszytkiego najlepszego. Na święta i tak w ogóle- uśmiecha się, trochę pewniej.
-Ja...
-Nie no to nic takiego, dałem też parę kartek tutaj dziewczynom z terapii. Ale tak sobie pomyślałem, że tobie też zrobię kartkę. Miła jesteś i w ogóle, wiesz, wiersze. - śmieje się już na dobre.
-No tak. Ja jednak palę a ty jednak z poezją...
Robi mi się ciepło. Tak po sercem.
To kolejna osoba, która rozgrzewa mi je tego dnia. Ale rozgrzewa wyjątkowo.
Nie musiał. Tylko minęliśmy się na ulicy. I czasem razem, a jednak osobno, zapaliliśmy papierosa.

Nie będziemy przyjaciółmi. Nikim ważnym, nie w takim znaczeniu.
Nieraz, gdy widziałam go w październiku, w listopadzie, myślałam sobie, czy to by coś zmieniło, gdybym może wtedy pobiegła za nim na ulicy. Kiedy dał mi wiersze. Czy może nie próbowałby się zabić w sierpniu, nieudolnie, ale jednak, próbował. Byłam obca, tak jak jestem teraz.
I nigdy się nie dowiem. Czy to by coś zmieniło. Cieplejszy gest...
Wątpliwe, prawda? Ale jednak taka myśl rodzi się w człowieku.

Wiem jednak, że nie można zapewnić ciepła całemu światu. Ale nieraz udaje się podzielić choć jego cząstką.
I wiem, że i ja, tego ciepła, dostaje aż za wiele nieraz. Nie zawsze na nie zasługuję, bo bywam podłym człowiekiem. Zawistnym, gniewnym, chciwym. Nadmiernie pysznym. Aż trudno mi wybrać, który z 7 grzechów byłby moim ulubionym.
Sama jednak mam też ciepło dla innych. Próbuję je mieć.
Także w te najdłuższe noce, kiedy to odradza się światło. W ten wyjątkowy dla wielu ludzi na świecie czas.

Nie zobaczę się już więcej z Poetą. Albo, może, minę go znowu na ulicy i wtedy razem zapalimy. Ale mam nadzieję, że nie zobaczę go już nigdy tutaj. Że nigdy się nie spotkamy w tym miejscu. Zresztą, żegnam tak niejedną osobę stąd. Niejedną kobietę z mojego oddziału.

Okruchy ciepła. Światła.
Cóż, znowu one zdają się być najważniejsze.
Nie uratujemy każdego życia, nie sprawimy, że cały świat będzie zbawiony. Nie możemy z każdym porozmawiać, sprawić, żeby cofnął swoją dłoń z ostrzem biegnącym po żyłach. Nie jesteśmy w stanie. Ale zawsze możemy dać choć okruch. A dla niektórych swoim ciepłem uwić bezpieczną przystań.

Pod koniec dyżuru jak zwykle zaczyna robić cię ciężej. Już zauważyłam, że smutek po zmroku najbardziej lubić wychodzić na szpitalny korytarz i oplatać śliskimi mackami ciężkie głowy.
Znowu szykuje nam się zapinanie w pasy.
Znowu krew lejąca się z pociętej ręki.
To nic, cichutko. Sama nic nie zrobisz, mimo że możesz pogłaskać po głowie i czekać, aż leki zadziałają. Do tego trzeba o wiele, wiele więcej niż ty sama, żeby ten świat ocalić. Ty możesz być tylko cegiełką, ale bez jednej cegły czasem nie zbuduje się domu i...

Wychodzisz do swojego domu. Ulice są prawie puste,nie licząc ludzi biegnących na ostatnie zakupy. No tak, jutro wigilia.
Wracam do swojego świata. Tego, w którym mogę nieraz kogoś ocalić i nie jestem tylko cegłą. Jestem domem.
Wczoraj musiałam być pewnego rodzaju schronieniem dla kogoś, kto domu jeszcze nie znalazł. Kogoś mi bliskiego, kogo kocham, kto jest dla mnie jak siostra. I może nie mogę dać wiele. Ale mogę dać siebie. Ramię do wypłakania. Kanapę, na której można się przespać, gdy nie można wrócić do rodziny. Czas, w którym wypijemy jedno albo dwa wina.
Może to nic, a może już wiele.
Może to nic, ale zawsze powiem ci przyjdź, jeśli mnie potrzebujesz. Nawet tak nagle. Chodź. Jestem. Będę. Dla ciebie zawsze będę.

Obecność.

Tak. To ona jest najważniejszą cegłą. To ona potrafi zbudować dom.
To ona potrafi być codziennym cudem. Obecność, ciepła, nienachalna. Ta, która sprawia, że zaczynamy wierzyć w samych siebie, w świat dookoła nas. Ta, która dodaje nam skrzydeł. Albo raczej, przypomina nam, że własne mamy.
I...może powinna być jeszcze większym cudem w święta. Tak sobie pomyślałam.

Swoją obecność już trzeci rok daję tym, którzy nie są moimi bliskimi. Ale jeśli wy macie więcej czasu, jak to w święta...dajcie im swoją obecność. Prawdziwą. Dosłowną. Tą, od której bije ciepło. Wcale nie rozproszoną i nie zgubioną w świąteczny, jeszcze gorszym niż zwyczajne, zabieganiu. Wrzućcie na luz. I bądźcie dla kogoś cudem. Wspaniałym grzejnikiem, kaloryferem składającym się z samego serca. Ciałem i duszą, będącymi sercem.

Dajcie obecność. Ciepło.
Życzę wam, żebyście takie samo ciepło dostali. Ciepły, spokojny szept "jestem przy tobie". Ciepły spokojny szept i własnego serca. Ale i od najbliższych. A może trochę i od dalszych? Przypadkowych. Spotkanych na ulicy. W tramwaju, pociągu podczas powrotu z domu. Grających na ulicy. Proszących o papierosa.
Bo kto wie. Może czasem gdy zdążycie porozmawiać to....

Tak, to ma znaczenie. Także w święta. Wesołych, dobrych i spokojnych! Pełnych większych ale i mniejszych cudów.



Ciągle na stacji kiedy wstałem
Przegapiłem ostatni pociąg do domu
Odskoczyłem ponad bariery
Nikt nie miał grosza dla moich skaz
Zamierzam spać na chodniku
(...)
Jeżeli ulice mogłyby powiedzieć historię lub dwie
Namalowałbym obraz dla ciebie
Mogę powiedzieć ci jak to jest
Stracić coś co kochasz w zimną noc
Czy możesz zobaczyć krew w moich czerwonych oczach?
Znowu zapomnieć o życiu

Więc chodź, odleć ze mną
D miejsc gdzie moglibyśmy być tym, kim zechcemy
I możemy zabutelkować nasze lęki
Wznieś smak tak słodki, że strąci nas z nóg
Spal nasze problemy
Wdychaj je wszystkie
Namaluj naszą przyszłość na złamanej ścianie
Więc chodź, odleć ze mną
Do miejsc, gdzie moglibyśmy być tym, kim zechcemy.



I może pewnego dnia ulice zaczną też mówić. I namalują obraz. Piękny kolaż. A może i ty będziesz na nim ciepłą barwą. Najżywszą, najcieplejszą. Taką jak ja, mimo wszystko. 

16 komentarzy:

  1. U mnie wszędzie tłumy, zupełnie przeciwnie nie jak zwykle.
    Święta to coś więcej niż choinka. To dodatek, który osobiście lubię, ale to już inna historia. Opłatek cenię. Pomińmy aspekt religii, pożyczmy sobie szczęścia, to miłe.
    Opowiadaj o tym jak wygląda praca w szpitalu. To bardzo ciekawe.
    Papierosy są brzydkie, wiadomo, ale tylko palacz rozumie, że czasami są niezbędne.
    Czy pisałaś kiedyś listy? Przypomniała mi się historia z poetą. Pewna dziewczyna opisała coś podobnego, ale zaprzestałyśmy kontaktu. Może nie odpisała, może poczta zagubiła list.
    Poeta, zadaje się być niezwykle interesującą osobą. Chciałabym kogoś takiego poznać.
    Dlaczego masz tak długie dyżury? Teoretycznie, to niezgodne z prawem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, trudno o tłumy o 6 rano i po 19, w sumie. Bo pracuję od 7 do 19 z I fakt, to cenna tradycja aczkolwiek...wychodzę z założenia, że dobrze życzę na co dzień. I to w twarz. Ale to dobra okazja, by może wykrzesać trochę więcej afirmacji. Albo...nieraz sobie o czymś przypomnieć.
      Pewnie nieraz o tym napiszę:)
      Pisałam, ale nie pisałam nigdy o człowieku, którego tu roboczo nazywam Poetą. I gdy go pierwszy raz widziałam nie pisałam już listów, jedyne miejsce gdzie to opisałam, to blog, zdaje się. Poprzedni.
      Wiele jest tak interesujących osób. Pięknych, ale...w każdym tkwi piękno.
      Ja akurat pracowałam tak, bo pracuję w dwóch miejscach. To znaczy, półtora etatu. Czyli dniówka -12 h- w szpitalu, nocka 12 h w dpsie, dniówka znów w szpitalu. I niby nielegalne ale...cóż. Czy istnieje prawo, którego nie idzie obejść? W służbie zdrowia to norma, że pracujesz po 24 h. Albo 36. Mam koleżankę, pielęgniarkę, która we wrześniu zrobiła 32 dwunastogodzinne dyżury ( to znaczy, dwunastki to normalna praca, masz tylko mniej dni jakby pracujących). Przypomnijmy wrzesień ma 30 dni.
      W każdym razie...idzie to obejść. Zleceniówkami. Kontraktami. Ludzie wypruwają sobie żyły, żeby móc spłacić kredyty, utrzymać rodziny. Nieraz to pewna pazerność ale...serio, podstawa pensji pielęgniarki to jakieś 2,5 tys na rękę. Za taką pracę to bardzo mało. Więc robi się te 24, 36, pracuje na półtora etatu...
      I jestem tylko ciekawa, jak szybko padłby jakikolwiek szpital, gdyby pielęgniarki, lekarze, ratownicy etc nie brali tych dodatkowych dyżurów, nawet pół etatu. Nie miałby kto pracować. Praktycznie cały mój oddział to pracownicy tzw. połówek, to ich dodatkowa praca. Więc...cóż. Taka rzeczywistość.

      Usuń
    2. To straszne, że ludzie o tak odpowiedzialnych zawodach muszą tyle pracować. Wiem, wiem, rzeczywistość bywa przykra.
      Szkoda, że popaliłam listy. Kojarzę Cię, chociaż nie szczególnie czytywałam co piszesz. Po prostu ta historia przypomina do złudzenia tą z listów.

      Usuń
  2. Jest prawie pierwsza, a jutro o 7 obudzi mnie pies domagający się spaceru, ale jak zobaczyłam, że opublikowałaś post, to nie mogłam nie przeczytać od razu :D Uwielbiam Twoje wpisy, a te zimowe szczególnie. U Ciebie zawsze jest dużo magii w grudniu, a u mnie niepokoju, również i w tym roku, jak widzę. Ale Ty potrafisz mnie ukoić.
    Zawsze mnie zastanawiało jak wygląda życie w psychiatryku. Może dziwne mam rozmyślenia, ale naprawdę się tym interesowałam i szukałam książek, artykułów... Przerwaną lekcję muzyki czytałam :) A artykuły mnie przerażały, więc przestałam czytać. Zaburzenia i choroby psychiczne od dawna mnie interesują, więc wiedz, że wszystkie Twoje wzmianki o Twoich podopiecznych czytam z wypiekami na twarzy... choć to może dziwne :D
    Poetę pamiętam. Ciśnie mi się na myśl Bukowski "writers starved, writers suisiced, writers went mad", coś w tych słowach jednak jest.
    A Obecność... to chyba najważniejsza rzecz moja w tym roku. Choć nieobecności są często dotkliwsze i jakoś tak ziębią i bolą... ale... mam nadzieję, że w święta będą dla mnie obecnością, mimo że nie postrzegam ich zbyt optymistycznie i nie wyczekuję. Ale są. Jak co roku. I niech w tym roku będą radosne, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację, nie tylko od święta. Osobiście tęsknię za obecnością w całkiem zwyczajne dni, wiem jak to jest. A w tym czasie wiadomo, bycie razem i poczucie wspólnoty aż bije w oczy. Mam rodzinę, na pewno nie standardową, ale bardzo oddaną i nie potrafię sobie wyobrazić, by było inaczej. Dlatego tym prawdziwie samotnym życzę chociaż namiastki ciepła.
    Miejsce Twojej pracy mnie nie zdziwiło. Tacy zagubieni są cholernie wrażliwi, a kto to zrozumie, jak nie Szop? :)
    Mnóstwa cudów życzę... małych, wielkich... Twoich :) Nie tylko w czasie świątecznym!

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę pracujesz w szpitalu? Zawsze mnie zastanawiało, jak to może wyglądać od tej drugiej strony.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ileż to ja już razy czułam się złym człowiekiem, gdy powiedziałam coś wrednego nawet do końca tak nie myśląc. A równocześnie też mam w sobie sporo tego ciepła i kiedy mogę to staram się go trochę ludziom przekazać. Sama obecność to już dużo, tak myślę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne życzenia. Dziękuję i życzę Tobie, abyś w nadchodzącym roku poznawała ludzi, dzięki którym będziesz mogła się rozwijać. Innym znów życzę, by poznawali Ciebie. Ludzie są różni, całkowicie inni, lecz niezależnie od tego każdy zasługuje na odrobinę ciepła, które powinnien czerpać od drugiego. Owszem- nie możemy uratować całego świata, jednak warto pamiętać, że najmniejszy gest, zwykły uśmiech często znaczy wiele. Moim zdanie w życiu nic nie dzieje się bez powodu, a przypadki najzwyczajniej w świecie nie istnieją. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam i w sumie nie wiem co mam napisać. Twoje posty są niczym książka - człowiek kończy czytać i siedzi chwilę w zupełnej ciszy, a sens słów powoli do niego dociera, układa się w całość - już nic nie trzeba dodawać. :)
    Dziękuję za życzenia. ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Pięknie napisane, w świątecznym duchu. Ostatnio miałam trochę do czynienia z oddziałem psychiatrycznym. Zapewne inaczej wygląda to miejsce oglądane oczami osoby postronnej...

    Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś. Strasznie brakowało mi Twojego pisania. Tylko Ty potrafisz tak przedstawić świat..

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajnie, że wróciłaś po długiej przerwie :)
    Szkoda, że wiele świetnych blogerek i blogerów nie wróciło już do pisania..
    W swojej pracy miałem klientów, którzy wielokrotnie leczyli się w psychiatryku. Rekordzistka była ponad 30 razy! Ale sam nigdy tam nie byłem i chyba bym się bał. W domach pomocy społecznej bywałem wiele razy i miło wspominam, ale psychiatryk zawsze mnie przerażał. Dlatego podziwiam Cię, że tam pracujesz i życzę dużo siły :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem czy potrafiłabym pracować w takim mejscu...

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzisz... i to jest właśnie to. Powracająca karma. Ta dobra zwłaszcza, kiedy dzięki dobrym, ludzkim gestom, które przekazaliśmy innym, wraca do nas pod postacią małych cudów. I takie miłe gesty są właśnie najważniejsze i zapadają głęboko w sercu i pamięci :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jaka piękna magia świąt. Mogę tylko pozazdrościć, bo mnie w tym roku święta obeszły szerokim łukiem, mimo, że nawet specjalnie od nich nie uciekałam.
    Chętnie poczytam więcej o psychiatrii.

    Miło Cię odwiedzić po długiej przerwie! Teraz będzie mnie tu więcej, bo moje życie się chwilowo ustabilizowało. ;) Spełnienia marzeń w 2018 roku!

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak sprawiedliwość jednak istnieje, choćby w takim wymiarze

    OdpowiedzUsuń