środa, 12 września 2018

O islandzkim skarbie narodowym, czyli parę faktów o baranach.


-Czy macie jakieś wegańskie dania?- zapytała wczoraj jedna z klientek naszej restauracji na lotnisku. Cóż. Islamndczycy nie słyną z dań wegetariańskich ani tym bardziej wegańskich. Co więcej. Bycie "wege" uważają za lekkie, nieszkodliwe wariactwo, do którego podchodzą z pewną humorystyczną rezerwą.
Wymieniłyśmy szerokąopcję dań wegańskich. Aż dwie pozycje. Sałatka i jakieś warzywne kulki pieczone przez naszego hinduskiego kucharza. Całkiem nieźle jak na Islandię, jeśli mam być szczera. Ale dziewczyna, ucho pochodząca z USA albo Kanady nie wyglądała na przekonaną. Przechadzała się, spoglądała na to, co mamy w ofercie.
-A ta baranina....to na pewno owce z Islandii?
-Tak.
-To poproszę.
Widziałam szok na twarzy koleżanki. Sama w pierwszym momencie nie zrozumiałam ale po chwili do mnie dotarło. Jeśli to owca islandzka, to zje ją nawet pewien rodzaj weganina. I absolutnie nie kłóci się to z przekonaniami.
Wydaje się absurdalne? Ale wcale takim nie jest. Isladczycy kochają swoje owce. I te owce są naprawdę najszczęśliwszymi owcami na świecie.
Sama byłam wegetarianką wiele lat temu i w całej ideii nie chodziło mi o kwintesencję, czyli zabijanie zwierząt w celu spożycia- chodziło mi raczej o cały przemysł, to jak zwierzęta cierpią przez całe życie w hodowlach. Jak zamykane są w klatkach, jaki wielki stres przeżywają. Jak są po prostu towarem, a nie żywymi istotami. To jest bardziej przerażające, niż sam fakt zabicia zwierzęcia, który wydaje mi się naturalny, wrodzony. Może to dziwne podejście ale w dyskusjach z wieloma wegetarianami nieraz słyszałam właśnie głównie argumenty dotyczące hodowli, jakoby niejedzenie mięsa było sprzeciwem wymierzonym w ich istnienie, a nie w sam fakt bycia istotą wszystkożerną, jaką jest człowiek. Bo temu jednak trudno zaprzeczyć. Mówię tu o pewnego rodzaju dojrzalszym, przemyślanym wegetarianiźmie niż tym mówiącym tylko "to zwierzę to czyjaś matka". Matki umierają na całym świecie, w każdym gatunku, zabijane przez drapieżniki albo w wypadkach samochodowych.
Niemniej, żyjąc na Islandii rozumiem, dlaczego wegetariaznim tutaj to łagodne wariactwo, do którego podchodzi się z rezerwą. W końcu tradycyjnie je się głównie baraninę i jagnięcinę. Ewentualnie źrebninę ( tak, jedzą tu małe koniki) i walenie, od jakiegoś czasu ryby i owoce morza- możę wydaje się dziwne, ale rybołóstwo na Islandii nie jest tradycyjną formą zdobywania pożywienia- popularne zrobiło się tu dopiero w XX wieku. Od wielu lat spożywa się więcej wołowiny ( islandzkiej, rzecz jasna!) i drobiu, ale nadal, najpopularniejszym mięsem jest tu tzw lamb, czyli jagnięcina. Dodaje się ją nawet do parówek. Najwięcej szynek w "islandzkiej biedronce" jest zrobionych z owiec. Kilogram piersi z kurczaka jest w tej samej cenie co barani udziec.



Islandia nie istnieje bez owiec. To proste stwierdzenie, które w pełni oddaje ducha tej wyspy. Bo owce są wszędzie, są najczęstszą przyczynąwypadków drogowych, pisze się o nich tradycyjne poematy, nosi się zwetry z ich wełny. Są wrośnięte w islandzką kulturę bardziej niż ludzie, choć to oni je tutaj sprowadzili. Ale...ludzie na tej nieprzyjaznej wyspie na pewno, przez wieki, od kiedy osiedlono się w śedniowieczu, na pewno by bez nich nie przetrwali. To, jak ważne są dla Isladczyków definiuje nawet język. Staroislandzkie słowo fe oznaczło jednocześnie owce i...pieniądze. Kto miał owce, ten był bogaty. Najprostszy wyznacznik tego niegdyś prostego, silnego ludu.
Owce zostały sprowadzone na Islandię około 1100 lat temu, przez Wikingów. Podobnie jak ludzie, izolowane od obcych wpływów, stały się unikatowe. Może nawet bardziej. Nigdy nie krzyżowane z żadną inn a rasą, pozostały niezmienne od IX wieku.
Kto widział polskie czy angielskie owce, rozliczne rasy w zoo dla dzieci, widząc islandzką owcę w jakiś sposób zauważy jej inność, odrębność. Mieszkańczy wyspy doskonale zdają sobie sprawę z inności swoich skarbów, dlatego żadna owca, pochodząca z kontynentu nie ma prawa pojawić się na Islandii. Co więcej, gdy islandzka owca zostanie wysłana "za granicę", czy może raczej za ocean...nie ma prawa powrotu. Bo co, jeśli zaszalała w jakiejś innejh hodowli i przez to sprowadzi do swojego stada jakiegoś obcego genetycznie przybysza? Tak oto dba się o odrębność owiec.



Co więcej, nie wszystkie owce na Islandii są takie same. W każdym owczym stadzie istnieje pewna "owca- lider". Ma nawet specjalną nazwę w języku islandzkim, mianowicie- forystufe.
Forystufe jest pewnego rodzaju przewodnikiem, najbardziej hardą owcą z hadrych owiec smaganych wiatrem i żywiących się niezwykle pachnącymi ziołami. Nadal, nie jest to obca rasa, ale badania naukowe udowodniły, że owca- lider różni się trochę genetycznie od pozostałego stadka. I widać to na pierwszy rzut oka. Najczęściej owce te są opisywane jako "długonogie, chude, sprawne i elastyczne barany z ogromnymi, inteligentnymi oczami". Są trochę większe od "regularnego stadka", mają naprawdę lekki i szybki sposób poruszania, a ich runo jest zazwyczaj ciemniejsze. Forystufe jest z reguły największym skarbem w stadzie każdego islandczyka i to najczęściej ten osobnik jest przedstawiany na słynnych konkursach na najbardziej wartościową owcę w wiosce/ regionie/ na Islandii. Prawdopodobnie to dzięki przewodnikom, wyjątkowo inteligentnym ( intelekt liderów jest opisywany nawet w islandzkich sagach) islandzkie owce udowodniły w 2012 roku, jaką są twardą i unikatową rasą.
Mianowicie, w 2012 roku cała Islandia pogrązyła się w żałobie. Na północy o wiele wcześniej niż przewidywano spadł śnieg. Islandzkie owce na zimę zapędzane są do zagród, latem hasają beztrosko dosłownie wszędzie ale...w 2012 roku zima zaskoczyła pasterzy jak u nas kierowców. Stada zostały przysypane śniegiem. Wszyscy myślieli że ten skarb został stracony. Jednak...po 45 dniach wszyscy zostali zaskoczeni, gdy owce jak gdyby nigdy nic wyszły spod śniegu. Przetrwały. Nie wszystkie, ale znaczna większość. Można sobie wyobrazić, jacy szczęśliwi tego dnia byli Islandczycy. Można się domyślić, że oto znaleźli po raz kolejny potwierdzenie, jak bardzo ich dziedzictwo narodowe jest niezwykłe.



Bo owce można nazwać dziedzictwem narodowym. Islandia owcami stoi i widać też wszędzie sotjące owce. Może nie w Keflaviku, gdzie mieszkam czy Reykjaviku- ale wystarczy pojechać 20-30 km za stolicę i trzeba być o wiele ostrożniejszym na drodze. Bo w każdym momencie może na niej pojawić się owca, czy raczej ministadko trzech sztuk, bo najczęściej porwadzają się trójkami. O ile na południu, najchętniej odwiedzanym przez turystów nie ma ich aż tak dużo to, to wystarczy wybrać się na północ. Owce są dosłownie wszędzie. Na szczytach gór i klifach. W pobliżu gorących źródeł. Śpiące na nagrzanym asfalcie. Śpiące na brzegu oceanu. Pasące się na dachach domów porośniętych trawą. Wszędzie, wszędzie owce, biegające swobodnie i wesoło.
Myślę, że islandzkie owce są szczęśliwsze od wielu ludzi w innych krajach. I żyje się im o wiele lepiej. A nawet gdy idą pod nóż...cóż. Nie dzieje się to "przemysłowo" i każdy pasterz docenia poświęcenie swojej owcy. Nie, nie przesadzam. Świetnie stosunek hodowców do owiec opisuje film "Barany, islandzka opowieść". Widziałam go parę miesięcy przed ywjazdem tutaj i...sądziłam, że jest w jakiś sposób przejaskrawiony. Po paru miesiącach pobytu na Islandii z ręką na sercu mogę powiedzieć- nie, nie jest. To obraz pokazujący prawdziwy stosunek ludzi do zwierząt, z którymi żyją i z którymi jakoś się utożsamiają. I uważam...że to piękna więź.





A jeśli chodzi o smak? Bo przecież to chyba zasadnicza sprawa, jeśli chodzi o islandzkie owce. Po coś się je hoduje. I nawet jeśli pasterze mają ze swoimi owcami iście mistyczną więź, w końcu trafimy do sedna.
Wiem, że wielu ludzi w Polsce nie przepada za baraniną. Mówią, że to mięso śmierdzące, "spocone" przez wełnę, twarde...
Cóż. Nie islandzka baranina. Uznawana, nie bez kozery, za najlepszą na świecie, ma unikatowy smak. Co więcej, baranina czy jagnięcina z każdego regionu ma trochę inny smak bo, jak żartuje mój mąż, "przyprawia się za życia", jedząc dzikie zioła , charakterystyczne dla danego miejsca na wyspie. Wypasane, czy raczej puszczone samopas owce wiedzą, co dla nich najlepsze. Śpiące na plażach, żyjące bez stresu, włóczące się i czujące się z tym całkiem bezpiecznie...smakują całkiem inaczej. Sama polubiłam bararinę, a mój mąż stał się jej niekwestionowanym fanem. W pewien sposób uzależnił się od baraniny. A ja dodatkowo odkryłam nowe możliwości w kuchni i parę dni temu miałam okazję się wykazać...piekąc przez 10 godzin barani, 3 kiligramowy udziec w brytfannie. Śmiałam się, że gdybym komuś przywaliła tym kawałem mięcha, to mogłabym zabić. I chyba było w tym sporo prawdy. Ale zdecydwanie....efekt końcowy był nie tyle śmiertelnie trujący, co powalający. Kto wie, może jeśli trochę tu posiedzę, jednak stanę się ekspertką od baraniego mięsa...i może nauczę się robić na drutach? Przez owce to przecież też rozrywka narodowa. Coś trzeba robić w ciemne , długie wietrzne wieczory...a zima coraz bliżej. Coraz częstsze zorze przekonują mnie o tym nieustannie.



Więc na koniec...coś nie o baranach. A o łabędziach. Bo ostatnie już odlatują i zdecydowanie mówią o tym, że koniec lata czuć nie tylko przez silniejszy wiatr i coraz dłuższe noce.



27 komentarzy:

  1. Przeczytałam z wielką ciekawością. "Islandia = owce" to i moje pierwsze skojarzenia z tą wyspą, ale co innego poznać temat od środka. Nie miałam pojęcia, dzięki za poszerzenie horyzontów.
    Takiego mięsa bym spróbowała, kocham nowości :) Ostatnio skosztowałam policzków wołowych, przepyszne :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się zdziwiłam, bo nie wszyscy kojarzą to miejsce z owcami odruchowo. Ale..są setki innych skojarzeń, które mogą to przyćmić :)
      Zdecydowanie, baranina islandzka poszerza horyzonty kulinarne. I ponoć można ją dostać w Polsce ale...podejrzewam, że jest tam bardzo droga.

      Usuń
    2. Nawet w domu powiedzieli, że tam jest mnóstwo owiec, więc to chyba rodzinne skojarzenie :) Moim drugim jest Björk, ale wiadomo... świr muzyczny nigdy nie śpi xD
      Polska baranina kosztuje niemało i ponoć naprawdę trzeba umieć ją przyrządzić. Może dam się skusić jakiejś restauracji, zamiast namawiać moich facetów do eksperymentów w domowej kuchni :P Zobaczę jeszcze.

      Usuń
    3. W ogóle, Islandia ma wiele zaoferowania muzycznie, może wręcz zaskakująco wiele jak na tak małą społeczność^^ Przynajmniej ja w muzyce islandzkiej się zakochałam, a Bjork darzę miłością od wielu lat. Btw. Bjork to prawdziwe imię islandzkie oznaczające "brzozę":)
      Hah, fakt że nieraz pewne smaki lepiej próbować przyrządzone przez ekspertów na początku:D

      Usuń
  2. Owieczki to temat bliski także i mnie dlatego, że mieszkam w Beskidzie Żywieckim, który też poniekąd słynie właśnie z wypasania owiec. Jest u nas nawet takie słynne, góralskie powiedzenie: "Kto mo owce, tyn mo co chce". Wegetarianką nigdy nie byłam, ale zawsze rozumiałam, dlaczego ludzie przybierają taką postawę. Dobrze czuć faktycznie, że mięsko, które się je było hodowane (teraz już) z pasji, a nie tylko dla zysku. A widzę to po redykach karpackich. Czy ktoś, kto nie byłby pasterzem z pasji przemierzałby tyle setek kilometrów tylko po to, by pomieszać i wypasać owce? Nie wydaje mi się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w polskich góach jest dość sporo owiec i jakby nie było, one też kiedyś stanowiły tam o pewnym bogactwie człowieka. Ale nadal nie śpią na drogach...i to chyba lepiej :D
      I zapewne nie. Do tego właśnie te zwierzęta są...po prostu szczęśliwe. I to właśnie wiele zmienia.

      Usuń
    2. I ja to powiedzenie znam od babci, bo też z tych okolic jestem :D. I nawet miałam kiedyś okazję oglądać "ceremonię" mieszania owiec ;)

      Usuń
    3. W Koniakowie? :D
      A czy na Islandii tez sa takie ceremonie mieszania owiec?

      Usuń
    4. To mieszanie owiec to coś mi się majaczy, że na Stecówce, ale kurcze pewna nie jestem :D Dawno to było ;)

      Usuń
    5. Jest podobna ceremonia, zresztą jest wiele też świąt związanych z owcami, właśnie owcze konkursy piękności etc:)

      Usuń
    6. Jak ja bym cos takiego chciala zobaczyc :D

      Usuń
  3. Niektórzy nawet marzą o owcach...

    https://www.youtube.com/watch?v=_256xd9N27o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, na pewno na Islandii to często śpiewany kawałek XD

      Usuń
  4. A ja chyba nigdy nie jadłam baraniny hmmm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To warto spróbować:) Aczkolwiek nie wiem, czy w Polsce idzie dostać naprawdę dobrą baraninę. Ponoć jest tam też islandzka, mrożona ale...pewnie kosztuje miliony.

      Usuń
  5. Hmm... Ja mięso średnio lubię, kiedyś coś robiłam z jagnięciny ale chyba nie potrafię przyrządzić albo po prostu mi nie smakuje. Warzyw też średnio lubię... Ja to ziemiaczano-mączna ;P ahhaa Ale jak mama kupowała świnkę od ludzi na wsi to mięso było dobre. Jak nie lubiłam mielonych czy schabowych tak z takiego prosiaczka mmmm :) niestety na świecie jest przemysł, wszystko teraz takie... Chemiczne i w ogóle :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu nie wszystkie smaki są dla każdego:)
      I właśnie islandzka baranina jest "czysta", owce biegają sobie samopas przez całe lato, jedząc naprawdęczyste rośliny, oddychają najczystszym powietrzem jakie można sobie wyobrazić i...dlatego smakują lepiej :D

      Usuń
    2. Kurczę... To robi smaka :P Choć obecnie... Jeśli chodzi o kulinaria to ja jestem zagubiona. Nie wiem co jest moje a co dziecka. Mam napady jak Hulk i nagle żarłabym mięso i mięso :P I zajadam się kabanosami z dzika. A ja ogólnie niejadek, z problemami zaburzenia odżywiania.

      Ps. Wyobrażam sobie ten brak zanieczyszczeń. Tylko powietrze, łąki... Bez masy budynków, aut, całego przemysłu. Musi tam być spokój...

      Usuń
  6. Lubię owieczki, ale zdecydowanie oglądać niż jeść :) Może moja mama źle to mięso przyrządzała, ale nie kręci mnie baranina czy jagnięcina, bo dziwna, niezbyt smaczna, mocno specyficzna. Mi tam starczy kurczak do życia i makaron ;)
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy, baranina ma specyficzny smak i zapach, tego nie da się ukryć ale tutaj ona nie śmierdzi, a właśnie specyficznie pachnie :D Ale zdaję sobie sprawę, że dla niektóych u indyk bywa za ostry w smaku:)

      Usuń
  7. "Bycie "wege" uważają za lekkie, nieszkodliwe wariactwo, do którego podchodzą z pewną humorystyczną rezerwą. " - no to tak jak ja. xD Mam takie samo zdanie. :D
    Mi jagnięcina smakowała, a baraniny nie jadłam. Niemniej... zgłodniałam czytając o pieczonym mięsku. :P

    OdpowiedzUsuń
  8. O kurczę, ale ciekawy post, nie wiedziałam tego. O Islandii w ogóle wiem niewiele, tylko podstawową wiedzę - chociażby to, jak tam pięknie, chciałabym to kiedyś zobaczyć. Wiem też, że przeżywa teraz boom turystyczny i stała się modnym kierunkiem, więc fajnie przeczytać coś z perspektywy osoby, która mieszka tu na stałe. Z tymi owcami to naprawdę świetna sprawa, taki szacunek do swoich zwierząt. Urzekły mnie jakoś te opisy włóczęg owiec, ich chodzenie po plażach, dachach domów.
    Baraninę jadłam chyba tylko jedną, w restauracji indyjskiej, prowadzonej przez Hindusów. I była tak dobrze przyprawiona i aromatyczna, że naprawdę mi smakowało. Poza tym jednym razem nie mam porównania :')
    Ostatnio zastanawiałam się nad przejściem na wegetarianizm, na razie raczej nie byłabym na to gotowa. I przekonuje mnie to, o czym piszesz, bo o ile zdobywanie mięsa uważam za dość naturalne w przyrodzie, to warunki panujące w hodowlach są czymś strasznym. Nie wiem, czy byłabym w stanie zupełnie wykluczyć mięso i ryby, o nabiale nie wspominając (jem dość dużo serów i jogurtów), wegetarianka ze mnie żadna, ale ostatnio staram się ograniczać mięso - rzadziej wybierać, jeść więcej produktów roślinnych, trochę mniej tych dań mięsnych (podobno to nawet zdrowo). Wydaje mi się zresztą, że z mięsa najłatwiej byłoby mi zrezygnować (chociaż np indyk jest pyszny) - gorzej z rybami i nabiałem.
    Ot, takie rozważania.
    Dopiero teraz komentuję, ale jestem tu od paru dni (pamiętam też czasy Fridy!) i podczytuję, masz tu świetne teksty, są naprawdę ciekawe!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie przekona mnie to do jedzenia mięsa, ale dobrze wiedzieć, że istnieją takie miejsca i takie sposoby postrzegania zwierząt, które dla większości są jedynie pożywieniem.
    Swoją drogą, Islandia jest chyba magicznym miejscem, może trochę przez to, że poniekąd "niezauważonym"?

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedyś miałam ochotę zostać wegetarianką zarówno z namowy (byłej) przyjaciółki jak i tego, że mięso mi po prostu nie smakuje od zawsze (poza nielicznymi wyjątkami jak ryby czy kurczak).
    Teochę to dla mnie niepojęte jak pomimo jedzenia mięsa owczego ktoś może nazywać siebie weganinem. Ah, ta różnica kultur. :') Za to walenia chętnie bym spróbowała.
    *swetry, nie ,,zwetry" ;) Taka mała literówka.
    Owce sątam niemal obdarzone kultem jakby były świętymi zwierzętami.

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej :) Tool zagra w Krakowie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja chyba jestem takim trochę biologicznym wegetarianinem, bo mi każde mięso smakuje tak samo, żadnego nie lubię w szczególny sposób, a regularnie jadam tylko pierś z kurczaka ;) Mój ulubiony hamburger to ten z soją :D I nie mam żadnych przekonań tylko po prostu taki smak :)
    Ale faktycznie historia islandzkich owiec jest wspaniała i gdyby cały świat właśnie w ten sposób podchodził do hodowli zwierząt to chyba Ziemia byłaby trochę lepszym miejscem...

    OdpowiedzUsuń