sobota, 1 września 2018

O paradoksie historii miłosnych nadmierne gdybanie.

Znasz przecież wiele takich historii.  I zawsze to zupełnie inaczej, gdy w nich uczestniczysz. Zupełnie inaczej, gdy stoisz z boku.
Jest inaczej, gdy sama jesteś aktorką na tej scenie. Inaczej gdy biernym widzem. Inaczej. gdy to całkowita retrospekcja, widma majaczące gdzieś w oddali, ale nadal żywe. Istne Dziady wołające echa dawnego szczęścia i bólu.

Każda z tych historii miłosnych jest w jakiś sposób taka sama. Każda jest wyjątkowa. Jak te wszystkie scenariusze pisane przez życie- gdzieś już wcześniej pojawił się ten pomysł. Postać tragiczna. Hamletowska egzaltacja. Rozpacz Romea który stracił Julię. Zazdrość Otella. Zdrada Desdemony. Poskromienie Katarzyny. Letnie miłości Hermii i Lizandra, krótsze niż sen nocy letniej, ale jakże intensywne. Demoniczność i manipulacje godne Lady Makbet, która, ostatecznie...też przecież kochała.
Oni wszyscy kochali.
My wszyscy kochamy. Kochaliśmy. Chcieliśmy kochać, nawet jeśli dopiero z czasem odkryliśmy, że to nie dla nas, to jednak, gdzieś tam kiedyś, po drodze- chcieliśmy. Otarliśmy się o to, nawet nurzając się w nadmiernej samotności, która rodzi różnego rodzaju głód.

Znasz te historie. Mieszające się wątki, które w jakiś sposób zawsze są wyjątkowe, ale przypominają coś, co już się zdarzyło. Coś, co widziały oczy. Czasem nawet coś, co samemu się odczuwało.
Znasz złamane serca. Ten ból rozłamu. Bo serce łamie się na różne sposoby, przez różne zdarzenia, różne miłości, nie tylko te z historii Romea i Julii. Ale może to fakt, większość złamanych serc znasz z otaczających cię jak w galerii obrazów. Twoje serce ma się przecież całkiem dobrze, bije miarowo, nie nosi wielkich blizn.
Czujesz się więc czasem widzem w wielkiej hali Luwru, czasem znów malarką, gdy przechodzisz do sali pełnej intensywnych barw radości i spokoju.
Ale po drodze mijasz też inne sale, inne płótna.

Miłość rozdzieloną przez śmierć znasz aż za dobrze. Tę dojrzałą miłość która nie umierała, mimo że umierały ciała. Widziałaś teżdopiero co rozkwitające uczucie, tę miłość kiełkującą jak przebiśniegi pod śniegiem, ściętą nagłym mrozem śmierci. Znasz łzy prawdzowej straty. Własne- postaci drugoplaniwej, widza- i cudze.
Znasz złamane serca przez zdrady. Znasz smutek ludzi, których uczucia po prostu się skończyły, wypaliły. Niezgodność charakterów. Problemy które zabiły namiętność i zapał. Codzienność, bywajca dla miłości bardziej mordercza niż wszelkie choroby i wypadki świata.
Znasz szczęśliwe historie, happy endy w które nieraz aż ciężko uwierzyć. W tej sali czujesz się cudownie. Widzisz na obrazach z życia czyichś dziadków żyjących ze sobą 60 lat i oddychających cicho w wieku 80 lat. Oddychają cicho, żeby wiedzieć, kiedy ten drugi zatrzyma swoje serce. Znasz tych ludzi. Znasz własny happy end, choć przecież...gdzie tu end? Znasz swoje happy tu i teraz.

Znasz cudze rozczarowania przez twoje szczęście. Znasz cudze rozczarowania przez inne nagromadzone szczęścia. Albo nieszczęścia. Niepełności. Pustki. Blizny. Rany które się nie goją.
Szarpanie emocji na smyczy, ich zrywanie. Zamykanie serca w klatce i to nie tylko tej z żeber.
Te smutne spojrzenia. Godziny rozmów. Setki historii słyszanych, gdy opowiadali je najbliżsi. W ciszu twojego pokoju, przytuleni, z cicho cieknącymi łzami po twarzy. Tyle samo zasłyszanych przypadkiem. W barach i szpitalach, mówione jakby chórem, śpiewane całkiem solo. Wszystko razem i wszystko z osobna.

Już zawsze, zawsze, będę cię kochał. 
I will always love you. 

Brzmi zupełnie inaczej. A jednak brzmi tak samo.
Inne słowa, inne języki. Zresztą, angielski nie jest pierwszym językiem dla żadnego z nas. Ani dla mnie, ani dla niego. Co za różnica? Nie musiałby mi tego mówić zresztą w żadnym z języków. Ta historia którą poznałam jest ta sama.

Mimo to zawsze, zawsze będę cię kochał
Chociaż ranisz, zabjasz słowami
I pewnie nigdy nie będzie tak samo
To nie chcę cię stracić.

I na cóż nam poezja? Na cóż nam słowa? Setki wierszy. Piosenek. Obrazów. Ostatecznie, bez słów, na twarzach wygląda to tak samo. Ten sam ból, choć każdy tak inny. Ale to samo cierpienie oplata cały świat. Niezależnie w jakim języku mówimy.

Historie słyszane w pełni w cudzym języku. Historie czytane między wierszami w tym, w którym powinnam zrozumieć najlepiej. Ale język nie ma znaczenia. Złamane serce boli tak samo niezależnie od języka którym mówimy. Kraju z którego pochidzimy, rasy, wyznania. Podobne jest to spojrzenie, ciemnych czy jasnych oczu, to nie ma znaczenia.
Podobne są historie pełne samotności. Nienasyconego głodu, który istnieje po prostu, niezależnie, czy ktoś przetrącił nas odrzuceniem wszystkie kości w naszym ciele, tak że nie można podnieść się z łóżka.

Mam nadzieję, że przez cały świat, nieustannie, przetacza się czasem taki sam grymas szczęścia. Uśmiech płynący wprost ze szczęśliwego serca. Na chwilę zapełnionej pustki. którą każdy z nas przecież nosi. Wykrzywienie twarzy w orgazmicznej przyjemności, radość miłości i pożądania jednocześnie. Grymas spełnienia chociaż w tym jednym momencie. Zresztą, wszyscy chyba chcemy w to jeszcze wierzyć. Inaczej...po co byśmy w ogóle próbowali? Trwali? Czy to nadaje nam wartość?
Ja wierzę, bo przecież sama się śmieję. Sama wykrzywiam swoją twarz.

Więc jak miała na imię?

Czasem nie powinnam pytać dalej, słysząc strzępki historii. Czasem powinnam się zatrzymać i sama siebie nienawidzę, gdy nie zahamuję w porę tego rozpędzonego pociągu. Niewinne sarny tracą życie na tych torach.
Czasem twarze stają się jeszcze smutniejsze a ja ganię siebie. Nie drąż Szopie. Nie bądź suką, nie stawaj się nią dlatego, że chcesz komuś oczyścić ranę. Nie każdy potrzebuje, byś jak dziecko wkładała w ten ropień scyrozyk i grzebała, grzebała, grzebała... Zwłaszcza. gdy wcale nie jesteś przyjacielem. Nikim bliskim, tak naprawdę, jesteś tylko chwilowym pampersem na brud bo tak wyszło, jakoś przypadkiem...
I czasem się nie powstrzymasz. Zapytasz. Twarz tężeje. Niby ból widać w twarzach tak samo...ale w każdej jest ten wyjątkowy blask. Ten blask momentu cierpienia, najjaskrawszy moment, który chciałoby się utulić. Wobec którego chciałoby się przysięgać, że będzie tak samo, kiedyś wiatr będzie tak samo wiał, chciałoby się przysięgać, wiedząc jednak, że to kłamstwa. Nigdy nie będzie tak samo. Ale czasem będzie jeszcze wspaniale. Zamiast blasku bólu pojawi się blask szczęścia i...

Tak naprawdę można w to wierzyć. Mieć nadzieję. Ale nie można przecież niczego oczekiwać. Ale czy istnieje jakakolwiek reguła?
Nawet w happy endach ranimy się słowami, codziennością, musimy nieraz walczyć. O siebie. Troszczyć wzajemnie, by ostatecznie nie rozłamać serca na pół. Bo nawet jeśli wierzymy w wieczność, wiemy, że zawsze będziemy się kochać, potrafimy gryźć się jak psy. To też jedna z reguł miłości, niezależna od języka, któym mówimy. Kochamy, ale w niektóych historiach to za mało. W innych w zupełności wystarcza.
Więc skoro wszyscy kochamy, dlaczego tak często nie potrafimy się porozumieć, w uczuciach i historiach tak podbnych, w tym samym bólu, choć innym, w dążeniu do tej samej radości?

I pada bardzo mocny deszcz
Słów które nigdy nie powinny paść. 

Znam setki historii. Miłosnych bardziej lub mniej. Pozornie tragicznych, prawdziwie prozaicznych. Czasem jestem biernym widzem, czasem aktorką drugoplanową. Czasem zdaję sobie sprawę, że przecież sama uczestniczęw jednej historii, całym swoim życiem. Cieszę się, że przypadła mi taka a nie inna rola. To prawda. Pełna spokoju i tylko chwilowych burz. Pełna radości i tylko nieznacznych łez od czasu do czasu, bo przecież jesteśmy ludźmi. Tymi, którzy są tak blisko, że nieraz trudno coś wcisnąć pomiędzy.
Bo jest tyle innych scenariuszy. Ale jeśli wiemy, że zawsze, zawsze będziemy się kochać to...czy jest inna możliwość?

Wszystkie te historie takie podobne, choć każda jest inna. To pewien paradoks, który od wieków fascynuje nas bardziej niż czarne dziury i to, czy istnieje bóg. Bo nikt z nas nie chce byc tak naprawdę bogiem. Ale każdy z nas chce kochać. Niezleżnie, jakim językiem mówi, jaki ma kolor skóry i gdzie się wychował.
Może, ostatecznie, to miłość jest bogiem.




15 komentarzy:

  1. Może intuicyjnie się nie zatrzymujesz? Masz w sobie na tyle spokoju, ciepła i zrozumienia, że te historie po prostu udźwigniesz. Ja dla odmiany już nie mogę, bo bierze górę poczucie osamotnienia. Nie dam tym ludziom otuchy,ani nie będę się z nimi nadmiernie cieszyć, bo sama potrzebuję pomocy. Wyjątkiem są najbliższe osoby. Nadal nie wiem czym jest prawdziwa miłość, niekoniecznie taka wyidealizowana, nawet bardziej marzy mi się teraz prozaiczna, ktoś, kto patrzyłby w zapuchnięte oczy i podałby chusteczkę, żebym mogła wysmarkać nos. A potem potrafił przywołać choć lekki uśmiech.
    Żeby móc poznawać te wszystkie historie, trzeba mieć w sobie pozytywną energię i uczucia. Wcale nie trzeba samemu akurat kochać, wiem po sobie, inaczej prawie nigdy nie byłabym w stanie słuchać opowieści innych. Liczą się uczucia, które nosimy w sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy mam. A jeśli mam, to coraz częściej staram się tego nie pokazywać. Ale dzisiaj nawet usłyszałam od Betty, dziewczyny z Wegięr z którą pracuję, że jakbym nie udawała szorstkiej i wulgarnej to to i tak wychodzi na wierzch. I skończyło się przytulaniem rzecz jasna.
      I..jakoś to rozumiem. Bo jeśli sami nie jesteśmy nasycenie nieraz na jakimś polu to...po prostu nie możemy złagodzić cudzego głodu. I tak działa to na każdym prawie polu, choć oczywiście,są wyjątki od tej reguły.
      I...wiem o co chodzi. Bo tak naprawdę chodzi ostatecznie o trwanie w prozie, nie poezję i...dowiadujemy się o tym z wiekiem. Kiedy uczymy się, co jest ważne. Też uczymy się właśnie niekoniecznie razem, ale po prostu. Jak to ludzie.

      Usuń
    2. Słusznie mówi się, że natury nie oszukasz. To tak, jak ze mną i odmowie pomocy. Ktoś ma jakąś prośbę, sprawę albo dawniej chciał po prostu porozmawiać, dostosowuję się, bo wiem, co to odmowa i lekceważenie. "Bycie w porządku" wryło mi się w psychikę tak, że nieraz nawet, jak chcę kogoś olać, zazwyczaj nie wychodzi. Oczywiście też są wyjątki i zachowania, których żałuję.
      Dokładnie. Zwłaszcza, że głównie daję, nie oszukujmy się. Tego nasycenia brak od jakiegoś czas. Każdy z czasem "jechałby na rezerwie".
      Szkoda, że przeważnie uczę się sama. Może tak ma być, nie będę się rozklejać.

      Usuń
    3. Dokładnie. Można zmienić otoczkę, ale nie zmienisz swojego rdzenia. Jak to mówi mój mąż, możesz się zsesrać, a nie nie zmienisz. I każdy ma takie wyjątki, ba, ja mam ich chyba za dużo i nieraz potem przez pozorną błahostkę czuję się jakbym wybiła wioskę Kurdów metodą Saddama, no ale. Wszyscy popełniamy też błędy. Czasem nawet z premedytacją.
      Rezerwie jak rezerwie...ale ile można też właśnie na niej jechać?:X
      Może póki co ma tak być. Owszem. Bo trudno jednoznacznie powiedzieć dlaczego tak, a nie inaczej. W każdej historii tak naprawdę.

      Usuń
  2. Miłość nas rozdzieli...

    https://www.youtube.com/watch?v=YSwIahX6t6I

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, znam to. Ale...to bardzo wieloznaczne, zdanie samo w sobie.

      Usuń
    2. I takim miało być jak i Twój tekst. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Ja jestem mistrzynią w wymyślaniu swoich historii miłosnych, które się nie spełniają ;) Ale lubię słuchać, lubię obserwować. Wzruszam się widząc starszych ludzi trzymających się za ręce. Od razu wyobrażam sobie jak się poznali, przez co przeszli...
    Dla mnie najpiękniejszą historię mieli dziadkowie, rodzice mojego taty. Nie potrafię się nie wzruszyć kiedy o nich myślę. Nie wiem czy dziś taka miłość się zdarzyć może? Patrząc na moich przyjaciół i znajomych, to chyba nie. Bo za łatwo się odpuszcza.
    Aż się poruszyłam jak czytałam Twoje słowa!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nieraz tak wymyślałam, ba, nadal wymyślam historie. Zwłaszcza że lotnisko jest tu naprawdę polem do popisu.
      I...nigdy nie mów nigdy. Hej. ja nie odpuszczam 10 lat :D

      Usuń
  4. Tak, każdy w swoim życiu dąży do miłości, marzy o niej. Niezależnie od tego, jak niektórzy się tego wypierają, myślę, że to właśnie miłość jest sensem naszego życia. W końcu... wszystko się wokół niej kręci. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko po prostu też inaczej nieraz miłość definiujemy. Albo przelewamy na coś i tam też znajdujemy spełnienie ale...owszem. Miłość jest pewną podstawą ruchu we wszechświecie. Jeśli nie wręcz osią, wokół której wszystko się kręci.

      Usuń
  5. Nie ma uniwersalnej definicji miłości i chyba to jest piękne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Dlatego to wciąż fascynująca materia. Energia. WSzystko i nic.

      Usuń
  6. Nie bardzo wiem co powiedzieć, co już by nie było powiedziane... każdy ma swoje zobrazowanie miłości i każdemu na jego własny sposób jest potrzebna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo czasem nic wielce nie trzeba mówić, tak naprawdę:)

      Usuń