sobota, 31 marca 2018

O tym, dlaczego lecimy na na Islandię, czyli krótka opowieść o tym, jak zakochałam się w Skandynawii.

25 dni. Tak naprawdę dopiero dzisiaj tak naprawdę mogę stwierdzić, że tyle mi zostało do wywrócenia całego swojego życia do góry nogami. Mogę zacząć wielkie odliczanie.
Choć, tak naprawdę, czy nie zaczęło się ono wcześniej? Czy nie nastawiłam wskazówek swojego zegara na "ostateczną zmianę" już wtedy, w styczniu 2017 roku, siedząc w banku przed ubraną elegancko panią, myśląc, że nie, wcale nas tam nie powinno być, wcale tego nie chcę? Czuję, wiem, że nie powinno nas tam wcale być?
Myślę, że wielu z was może zadać sobie to pytanie- jak w ogóle doszło do tego, że Szop i jej Mąż lecą za niecały miesiąc na Islandię?

Mieliśmy inne plany. Ci, którzy czytali mojego poprzedniego bloga wiedzą o tym doskonale, jak w pewnym momencie zapragnęłam wyjazdu na stałe w Bieszczady. W krainę dzikości i spokoju. Marzyliśmy bowiem o życiu w miejscu, gdzie nie ma za dużo ludzi, nikt się nie spieszy. Marzyliśmy o prawdziwej zimie, pewnej dzikości, oddaleniu. Miejscu pełnym wyzwań. Nie potrafiliśmy przecież, oboje, zakochać się w wielkich miastach. Nie dla nas był, jest nadal, nawet Poznań, tak nikły, miałki w stosunku do europejskich metropolii.
Metropolis. To nie bajka dla nas. Góry, zimne rzeki, lodowate wiatry, zieleń, czyste powietrze...o tym marzyliśmy. Jednak pewnego dnia dotarło do nas, że...w dużej mierze to marzenie niemożliwe. Cały nasz plan miał więcej dziur niż materiału, tego płótna nie dało się polatać. Rzucić wszystko i jechać w Bieszczady? Brzmi pięknie. Ale o wiele trudniej zrobić to naprawdę. Nie twierdzę, że to niemożliwe. Wręcz przeciwnie. Jednak, rozsądek mojego Męża wygrał. Nie niemożliwe. Ale dla nas, w naszej sytuacji, w tym momencie, wydaje się nierealnym. Jak dziś pamiętam tę rozmowę, do której doszło w pociągu. Rozmowę o naszych marzeniach i trzask łamanych kości. Bo połamano mi wtedy skrzydła. Pamiętam, jak płakałam. Ja, płakałam w miejscu publicznym. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jakie musiało to być dla mnie trudne.

Co dalej? Myśleliśmy, jak ugryźć to życie. Może jednak wziąć kredyt. Zbudować dom. Blisko lasu. Co jakiś czas jeździć w góry, trochę podróżować. Żyć tak jak się da, skoro nie da się inaczej. I tak mamy szczęście, mamy siebie, mamy swoich przyjaciół...
Tak. Mamy szczęście.  Coś we mnie złamało się. We mnie i w nim. Zgodziliśmy się przez moment by...
Ułożyliśmy kolejny plan. Poszliśmy do banku. Wysłuchaliśmy oferty kredytowej.
No kurwa nie. To pierwsze słowa, jakie usłyszałam od mojego Męża, gdy tylko wyszliśmy na zimną, ale słoneczną ulicę tego dnia. To wszystko było tak absurdalne. Warunki kredytu. Smycz przez najbliższe lata.
Smycz, a może wręcz łańcuch, który boleśnie wpija się w szyję, uwiązuje w jednym miejscu i zostawia po sobie tylko bolesne blizny po przewegetowanym życiu.
Nie znoszę zobowiązań. Nie takich, które czynią nas odpowiedzialnymi nie wobec tych, których kochamy, a wobec abstrakcyjnych idei, które z odpowiedzialnością nie mają nic wspólnego. To nie dla mnie. To nie dla...nas.

Musimy wyjechać. Wyjechać by zarobić na schronisko w Bieszczadach. Na własne gniazdo wśród drzew. Bo on nadal potrzebował gniazda.
Wyjechać? Tak! Myśl, która mnie ożywiła. Myśl, która sprawiła, że moje skrzydła zaczęły się zrastać po feralnej rozmowie w pociągu. Wyjechać, ale dokąd? Nie ciągnęły nas Wyspy Brytyjskie. Holandia. Chociaż, może, żeby po prostu zarobić i...wrócić? Wcale nie musi być pięknie, wystarczy zarobić na marzenie i...

Pewnego wieczoru zostałam sama w domu. Nadal z jakimś smutkiem w środku, tuż po swoich urodzinach błądziłam, jak to ja, w poszukiwaniu muzyki w sieci. I trafiłam na nią.
Eivor Palsdottir.
Co to za język, ten, w którym śpiewa? Jest piękny! Serce mi zadrżało. Jeden kawałek, w którym się zakochałam. Drugi, w którym...tak, usłyszałam to. Właśnie to, jak gra moje serce. To, jak brzmi...zew.
Czasem po prostu wiesz. To tak jak z zakochaniem. Gdy poznałam mojego Męża, 10 lat temu, to też było takie oczywiste. Po prostu wiedziałam, że to ten. Czułam w nim to, czego szukałam.
Coś podobnego, choć w innym wymiarze, odkryłam w głosie Eivor.

Co za piękny głos i piękny język. Nie, nie islandzki, jak sądzicie. Islandzki poznałabym od razu, przecież od lat słucham Sigur Ros czy Rokkuro.
Farerski. Język, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Wyspy Owcze. Kraj pośrodku niczego.
A może by tak...tam? Poczułam to.
Od razu zaczęłam przeszukiwać internet. Wiadomości na temat Wysp Owczych. O tym, jak tam z praca, czy idzie w ogóle się zaczepić...
Zajęło mi to parę godzin. W tym czasie Mąż wrócił z pracy a ja...tak po prostu zaczęłam mu opowiadać o moim pomyśle. Słuchał uważnie. I po raz pierwszy od dłuższego czasu zauważyłam...że coś się w nim obudziło. Tak samo jak we mnie, gdy słuchałam Eivor.
Wyspy Owcze? Może być ciężko. Ale może...Islandia?
Zgłębiliśmy temat. Po tygodniu...zaczęliśmy uczyć się języka islandzkiego. Coś w nas jednak zwątpiło w wyspę złożoną z lodu i ognia. Jednak...ciężko tam o pracę. Chodziliśmy po agencjach, szukaliśmy ogłoszeń. nie było nas stać, by tak po prosty wyjechać. Pomyśleliśmy, że może jednak Norwegia? Być może tam będzie łatwiej. Poszerzyliśmy pole poszukiwań. Zaczęliśmy uczyć się norweskiego, który okazał się równie pięknym dla naszych uszu, ale o wiele łatwiejszym językiem, niż islandzki.
Skandynawia. Islandia. Norwegia, Farose. Może północ Szwecji. Dania...za bardzo na południe. Skandynawia, a raczej kraje nordyckie nas opętały. Przecież Islandia to nie Skandynawia!
Zaczęłam odrabiać pracę domową. Nie zliczę, ile książek, reportaży o Północy przeczytałam. Ilu autorów z tamtych rejonów zawładnęło moim czasem. Knausgard. Ibsen. Hamsun. Głównie Norwegowie, bo na nich się skupiłam ale....
Zgłębiłam teorię kultury. Prawa Jante przestały być dla mnie tajemnicą. Z głowy zaczęłam recytować daty ważne dla norwegów czy Islandczyków. Dowiedziałam się co nieco nawet o Grenlandii. O kuchni w Szwecji i Norwegii, oraz co bywa wielkim faux pas. Nie powiem, że stałam się ekspertem ale...za każdym razem, gdy myślałam o którymś z miejsc na Północy, moje serce zaczynało bić żywiej. Co więcej, to serce naprawdę, naprawdę uwierzyło, że może się udać. To serce uwierzyło, bo wreszcie uwierzył i On. I naprawdę zaczął działać.I On, mój Mąż, chciał tej zmiany.
Wyjechać by zarobić...a może wyjechać już na zawsze? Ta myśl w nas dojrzała. Może by nam się spodobało. Może właśnie znaleźlibyśmy nasze miejsce.
Niezliczone godziny spędzone razem na oglądaniu kina północy. Próby rozmawiania po norwesku.
Co nas tak chwyciło za serca? Trudno powiedzieć.

Jest wiele rzeczy, które sprawiają, że chcieliśmy wyruszyć na północ.
Wszystkie te kraje są na swój sposób dzikie, choć są jednocześnie najbardziej cywilizowanymi krajami, o najwyższym poziomie życia. Małe społeczności, które potrafią dbać o siebie jak za czasów plemiennych, wielkie połacie dziczy, gdzie nie spotkasz drugiego człowieka przez wiele dni. Góry. Zimno i noc polarna. Walenie i zorza. Pełne równouprawnienie. Równość w myśl zasad Jante, które mają i swoje złe strony. Słynny skandynawski spokój. To wszystko i wiele innych rzeczy sprawiło, że zaczęliśmy szukać. Działać. To i przeczucie że....
To jak z miłością. Czasem wiesz że to to i już. I nie ma to uzasadnienia. Po prostu nie ma. Czasem pomylisz się i zranisz. Trudno. Może zostaniemy zranieni, pomimo swojego zaangażowania i swoistej miłości darowanej a konto, zanim postawiliśmy stopę na ziemi zrodzonej z ognia i lodu. Może to złamie nam serca, złamie nasze życie...ale nie przekonamy się, póki nie spróbujemy, prawda?
Znaleźliśmy w sobie odwagę, by szukać. Spróbować żyć gdzie indziej. To już wiele. I ta myśl, że odważyliśmy się, że już coś się udało, że za 25 dni wyruszymy...sprawia, że zew zmienia się w skowyt radości i pozwala marzyć jeszcze dalej. Pozwala odrzucić wszystko i zmienić życie, wierzyć w to, że gniazdo, gniazdo i schemat, to nie to, czego potrzebujemy.

Zdecydowaliśmy więc. Norwegia. Islandia. Jakimś cudem może, Wyspy Owcze, które kocham już nazywać nie inaczej, jak Farose.
Miejsce, które nas przyciąga. Miejsca, w których nauczyłam się tak wiele w teorii. Teraz tylko...jak?
Tak jak mówiłam, to ja jestem tą, która skacze po chmurach. Mój Mąż jest tym, który marzenia realizuje. Zgrany z nas zespół w życiu.

Szukał. Próbował. Kombinował. Nie dawaliśmy się zniechęcić. Uderzaliśmy jednak głównie w Norwegię. A ja silnie wierzyłam, naprawdę wierzyłam...że musi się udać.
Pewnego wieczoru, jakoś w połowie marca wypiliśmy trochę za dużo wina. Nieraz zdarza się nam to zrobić we dwoje. Tym razem, zmęczona, poszłam spać. A mój Mąż wytrwale, choć po pijaku wertował kolejne oferty pracy za granicą. I tak oto wysłał swoje CV na Islandię, bowiem będąc całkiem nietrzeźwym przypomniał sobie, że w sumie przecież to o Islandii myśleliśmy najpierw.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Dwa dni później mój Mąż odebrał, całkiem zaskoczony telefon i...przeszedł pierwszą rozmowę kwalifikacyjną. Całkiem przypadkiem przypomniał sobie, że no w sumie, ma jeszcze żonę, bez której nigdzie nie jedzie i dośle jej CV. Tak rozmowę następnego dnia odbyłam i ja, cała przerażona i dosłownie osrana. Telefon o pracę złapał mnie bowiem...w toalecie. I może lepiej.

Tydzień później, 21 marca, w pierwszy dzień wiosny, byliśmy już w Warszawie i podpisywaliśmy umowy po najsympatyczniejszej rozmowie kwalifikacyjnej, jaką miałam w życiu. Islandczycy są świetni już na pierwszy rzut oka. Serio. Przynajmniej, nasza przyszła szefowa.
Gdy po rozmowie wyszliśmy na ulicę, w mieście którego nie znosimy, aż sami nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Właśnie wywróciliśmy do góry nogami swoje życie. Nie docierało to do nas do końca, a jednocześnie czuliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.

Myślę, że już nic nie może się zepsuć. Bo nie może, prawda? 25 kwietnia lecimy na Islandię. 30 zaczynamy pracę na lotnisku w Keflaviku, gdzie, co wcale nie dziwi, pracuje bardzo wielu Polaków.
Taki mały smaczek- świat jest mały. Malusieńki. Na tym samym lotnisku, w tej samej firmie, pracuje mój dobry kumpel z czasów liceum, z którym kontakt trochę mi się urwał ale...w liceum zawsze go uwielbiałam. Bo zawsze był mega inteligentnym, wrażliwym, choć specyficznym człowiekiem.  Taka artystyczna dusza z sercem na dłoni.
Cóż, jesteśmy już umówieni na picie wina pod zorzą polarną. Czy kiedykolwiek w liceum pomyślałam, że będę pić z nim wino na Islandii? Nierealne, niepomyślalne...a jednak. Zadziwiające ścieżki, które plącze nam los.

Tak więc Islandia. Kraj wulkanów i lodowców. Kraj, w którym żyje trochę ponad 300 tys obywateli, a ponad 130 tys jest w samej stolicy. Pustkowia. Maskonury i lisy polarne. Kuce i 700 tys owiec. Sagi wikingów czytane płynnie przez mieszkańców. Gejzery i gorące źródła. Białe noce. Wiatr, który wywraca ciężarówki w podmuchach. Nieprzyjazna ziemia, lodowe jaskinie, w których tak łatwo umrzeć. Walenie wyskakujące z wody. Jednocześnie 4 najszczęśliwszy kraj na świecie. Jedyny kraj który wprowadził ustawę o równych zarobkach kobiet i mężczyzn. Ludzie którzy jedzą owcze oczy, zgniłe rekiny i jednocześnie uszanują każde wyznanie. W teorii.
Przekonamy się, jak tam jest naprawdę.
25 dni.
Może to naprawdę będzie odwzajemniona miłość, która na razie jest zauroczeniem na odległość. Pół roku szansy. Trzymajcie za mnie kciuki.

 A was zostawiam z Eivor i jej koncertem nad fiordem w Norwegii. Tak, taki koncert też mi się marzy. Bo wiecie...Eivor, od której zrodził się nas pomysł z Północą gra w Poznaniu w kwietniu. Nawet kupiłam bilety, ostatnie z puli w przedsprzedaży, co zakrawało na cud. Niestety, bilety daliśmy naszym głupim dupom, bo sami nie będziemy mogli na koncert iść. Dziewczyny śmiały się, że będą nas opłakiwać.
Eivor gra 26 kwietnia. To będzie nasz pierwszy pełen dzień na Islandii.
Czy wierzycie w znaki?




Zaczarowana jestem ja, jestem ja
Czarownica omamiła mnie, omamiła mnie
Zaczarowana w głębi duszy mej, w duszy mej
W sercu płonie gorący żar, gorący żar

Zaczarowana jestem ja, jestem ja
Czarownica omamiła mnie, omamiła mnie
Zaczarowana do głębi serca, do głębi serca
Oczy patrzą tu, gdzie stała czarownica






14 komentarzy:

  1. Tak, pamiętam te wasze plany. Zastanawiałam się właśnie czemu to pomysł "rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady" został zarzucony. I cóż, moja ciekawość została zaspokojona. ;)
    I powiem Ci, że uwielbiam ten moment, kiedy w muzyce słyszysz to, co ci duszy gra, kiedy słyszysz i czujesz ten zew. Nawet Ci trochę zazdroszczę, że muzyka w jakiś sposób Cię poprowadziła, bo czasem czujesz ten zew, ale nie wiesz do końca, czym on jest, czego tak naprawdę chcesz. Tak jest chyba w moim przypadku..
    Ale! Też się kiedyś zakochałam w języku farerskim dzięki odgrzebanej gdzieś w internetach muzyce :D Był to akurat Tyr, jedyny zespół z Wysp Owczych jaki znam, wykonują muzykę w trzech językach- duńskim, farerskim i angielskim.
    A Islandia, cholera, brzmi dobrze, co tu dużo gadać. ;) Zew dzikiej północy akurat nie jest mi obcy, więc jestem w stanie Cię zrozumieć. I szalenie ciekawa jestem jakie wrażenia będą po zderzeniu z tą rzeczywistością.
    A wiesz, jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to za kilka miesięcy i ja wywrócę swoje życie do góry nogami i wyjadę na rok studiować w Chinach :D U mnie jeszcze nic pewnego, choć w momencie zebrania i złożenia wszystkich dokumentów aplikacyjnych marzenie to zdecydowanie rozkwitło. I Chiny nie są tym, co mi w duszy gra, ale... przygodą życia na pewno. Także trzymaj kciuki i za mnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ten plan został porzucony bo rozbił się o polską rzeczywistość. Jednak, tak naprawdę, nic ni stoi na przeszkodzie by do niego wrócić, jeśli tego zapragniemy...do tego z odpowiednim zapleczem finansowym :D
      Bo tak naprawdę tym razem muzyka w jakiś sposób naprowadziła mnie na ścieżkę życia. To zdaje się być wręcz magiczne ale...może właśnie o naszym życiu często decydują pozorne tylko drobiazgi?
      Tyr też znam już. Tak samo jak pełno muzyki ze skandynawii, czy mówiąc poprawniej może, krajów nordyckich :D
      Też jestem ciekawa, jak mi się spodoba. Mój znajomy z liceum jest zachwycony. A zawsze miał dobry gust. Zresztą, nawet jak mi się nie spodoba...zawsze możemy się przenieść. Myślę jednak, że mogę tam tęsknić...za lasem.
      Więc trzymam za to kciuki! I hej, nie muszą być TYM, ważnie, że to własnie początek...na a konto innych, kolejnych :D

      Usuń
    2. Wiadomo :) I cóż, jakoś nie dziwi mnie wcale, że nie chcecie się uwiązać kredytem. To też zdaje się być element tego popularnego schematu, a przecież wcale super opcja dla każdego to nie jest. Więc czemu każdy ma obowiązkowo pchać się po kredyt? Oczywiście, dla niektórych może być to dobre rozwiązanie, ale nie dla wszystkich, cholera jasna. "Abstrakcyjna idea, która ma niewiele wspólnego z odpowiedzialnością"- fajnie ubrałaś w słowa jakieś i moje podświadome odczucia. ;)
      Może nie tyle decydują, co mają znaczenie takie drobiazgi właśnie, jakieś przebłyski intuicji, które często zdarza się ignorować, zepchnąć gdzieś w kąt. A może właśnie są onie cholernie ważne.
      W liceum sporo takiej muzyki słuchałam. Choć przede wszystkim metalowych kapel :D
      To tam nie ma lasu? :P
      Wiadomo :)

      Usuń
  2. Wspaniała przygoda Was czeka ;) Nie wiem czemu, ale bardzo, bardzo pasujesz mi do Islandii. Jakby to było Twoje miejsce na ziemi, nie wiem czy na zawsze, ale jestem ciekawa jak będzie się Wam tam żyło :) Niecierpliwie czekam na pierwsze relacje:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy do samej Islandii, ale mam wrażenie, że oboje pasujemy jakoś do Północy po prostu.
      Mam nadzieję, że dość szybko "ogarnę się" tam po pierwszym szoku i zacznę pisać:)

      Usuń
  3. O no nieźle. Czyli w sumie taki troche zbieg okoliczności, ale najważniejsze, że czuejcie się szczęsliwi i spelnieni. Nie moge sie doczekac Twoich wpisow z przyszlosci na Islandii :D Mam nadzieje, że będziesz pisać oczywiscie? :o

    Jak masz ochote to polecam vlogi Gonciarza z Islandii. Jest tam tez kilka vlogow z Polką mieszkającą w Rejkjaviku (pewnie nie napisalam tego idealnie) ktora tez fajnie opowiada o tamtejszym zyciu. Mnie (jak pewnie wiekszosc) powalily widoki: https://www.youtube.com/playlist?list=PLRIPPC8uohccmEu9qreUfoszGslr_CCil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbieg okoliczności, ale w typie "to miało się wydarzyć":) Mam zamiar pisać, ale wiadomo, może mnie zatkać pierwszy szok tudzież mogę zostać pochłonięta przez pracę.
      Vlogów nie znam, znam blogi, w tym najlepszy pod słońcem IceStory. Ale chętnie obejrzę, dzięki :)

      Usuń
    2. Jak obejrzysz to daj znać jak wrażenia. Mnie osobiście powaliły kadry. Jestem fotograficznym freakiem, więc do mnie bardziej przemawia obraz, niż słowa w większości.

      Usuń
  4. Czyli czasem warto jest wysłać CV w stanie najebania :D To może być ciekawa przygoda. Powodzenia w Islandii życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że kiedy już rozłożycie tam skrzydła - będziecie mogli latać. Że rzeczywistość okaże się jeszcze piękniejsza od wyobrażeń! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudownie jest znać i mieć kontakt z osobami, które spełniają swoje marzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszystkiego dobrego życze w tej podróży i oby spełniło się to co zamierzacie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń