czwartek, 19 kwietnia 2018

O tym, że zyskując coś zawsze coś się traci, czyli o wspaniałych ludziach, za którymi będę cholernie tęsknić.

Czasem dopiero, gdy tracimy coś, dowiadujemy się, co tak naprawdę mamy.
Choć może nie do końca. Zawsze wiedziałam, że mam wspaniałych przyjaciół. Zawsze ich doceniałam. Jednak to Oni sprawiają, że w ostatnich, naprawdę ciężkich dniach moje oczy napełniają się łzami prawdziwego wzruszenia.
Wzruszenia i nie tylko. Te łzy to także zapowiedź tęsknoty. Trudnej, bolesnej ale koniecznej. Mam nadzieję, że kojonej na kolejnych etapach życia, kiedy będziemy pić razem przez internet albo, jeśli wszystko się uda, spotkamy się po prostu po długiej rozłące.

Czasem dopiero, gdy jest ciężko i jesteśmy na skraju dowiadujemy się, kto tak naprawdę jest przy nas i kogo kochamy. Nawet jeśli w napięciu mamy ciche dni i warczymy na siebie, jak sfrustrowane psy. Ale po małym kryzysie znów wiem- mam najwspanialszego męża na świecie i nic tego nie zmienia. Tego, który jest moim najlepszym przyjacielem i oparciem. Tego, który nadal we mnie wierzy i kocha mnie, mimo że nieraz bardzo boleśnie go zawodzę, tam, gdzie nie daję rady. Z rzeczami małymi jak i z tymi większymi. Tego, na którego nieraz zrzucam za dużo, sama się bojąc i uciekając, gdy pewne rzeczy mnie przerastają.
I tak, kolejny raz wiem, wierzę, że razem możemy wszystko. Razem możemy jechać do nowego kraju, mimo, iż zostawiamy tu tylu ludzi, których kochamy. Którzy nas nie zawodzą. Których, mam nadzieję, my nigdy nie zawiedziemy, choć nieraz dajemy ciała.

Ostatnie dwa tygodnie nie były łatwe. A to jeszcze nie koniec. Tak naprawdę, wiele rzeczy jeszcze nas czeka. Wzór, fason na ten garnitur został pobrany. Wybraliśmy materiał, uszyliśmy jak trzeba...ale jeszcze zostało parę guzików. Nawet nie tylko do dopięcia, a wręcz do przyszycia.
To nic. Poradzimy sobie.
Bo poradziliśmy sobie i do tego momentu. Nawet, jeśli pojawiły się dodatkowe problemy z opuszczanym przez nas mieszkaniem. Nawet, jeśli będziemy musieli dalej za nie płacić przez problemy z pewną "cudowną" agencją nieruchomości. To nic. Damy radę, bo co innego zostaje? Takie rzeczy nie powstrzymają nas przed spełnianiem swoich marzeń. Zwłaszcza, że są z nami ludzie, którzy w nas wierzą. Którzy pomagali nam przejść przez to piekło, związane z remontem i odmalowaniem mieszkania.  Związane z całą walką o to, żeby móc odejść z Polski z czystym kontem.
Choć, przecież nie odchodzimy na zawsze. Nie uciekamy od pewnych ludzi, mimo, że w wiele miejsc nie będzie już powrotu.

W niedzielę bardzo boleśnie, z wielkim wzruszeniem rozeszłam się z takim miejscem. Ze swoją pracą. Pokochałam oddział psychiatryczny, pokochałam swoje kobietki z ciężkimi przejściami albo po prostu szurnięte jak powiedziałby jeden z pielęgniarzy. Tak, bycie opiekunem to praca, która sprawia, że jestem szczęśliwa. I nie piszę o niej w czasie przeszłym. Bo to coś, do czego zamierzam wrócić, w tym innym życiu, gdy już nauczę się języka...albo po powrocie do kraju, jeśli stwierdzimy, że życie za granicą nie jest dla nas (hah, ale czy jest ktokolwiek, kto w to wierzy?). To coś, do czego obiecałam wrócić...nikomu innemu, jak swoim pacjentkom, które stwierdziły, płacząc wręcz i mnie przytulając gdy mnie żegnały, że taki talent nie może się marnować. Ja muszę pracować z ludźmi w taki sposób i koniec kropka, bo daję tak wiele od siebie i.... To były cholernie miłe słowa. Dobre pożegnania, mimo, że niektórych się bałam. Mimo, że bałam się jednego z nich, gdyż w ostatnich dniach pracy w pewien sposób zostałam jakby "mamą" pewnej bardzo pokrzywdzonej przez los dziewczyny, która mi zaufała. Która przy mnie przestawała robić sobie krzywdę. Bardzo martwiłam się o to pożegnanie ale...i do niej, osiemnastolatki z umysłem dziecka dotarło, że dobrze, iż w ogóle miałyśmy szansę się poznać. Przecież mogłam wyjechać wcześniej. A tak możemy przecież pisać do siebie listy i....jak sama stwierdziła, jednak sporo się przy mnie nauczyła. To też rzecz, która buduje.

Cieszmy się, że w ogóle było nam dane się poznać. Zdanie, które przyświecało mi w ostatnich dniach.
Mam wspaniałych przyjaciół, z którym, wiem to, uda mi się utrzymać kontakt. Ale przez myśl mi przeszło, iż szkoda, że niektórych ludzi poznałam dopiero w tym roku. Zwariowaną i kochaną Kaśkę, która razem ze mną pracowała jako opiekun na oddziale. Pawła, z którym, jak oboje twierdzimy, od razu zaiskrzyło tak, że moglibyśmy się znać latami. Szaloną jak ja Madzię, ratowniczkę, którą wręcz pokochałam szaloną miłością pierwszego wiosennego zakochania. Domi, której żarty w pracy były jak ożywczy powiew i która zawsze potrafiła podnieść na duchu samą obecnością. Violettę, która pracuje w naszej oddziałowej kuchni i która jest najlepszą osobą, jaką poznałam. I to całkiem bez przesady. Wisławę, moją filozofkę, z którą mogłabym gadać godzinami. Ich i wielu, wielu innych ludzi w nowej pracy. Poznałam ich za późno, mimo, że to ludzie, z którymi iskrzy, z którymi nadaję na jednej fali....ale kto wie? Może i z nimi uda się utrzymać kontakt? Czasem człowiek potrafi się bardzo, ale to bardzo zdziwić.
Kto wie, może uda utrzymać mi się kontakt z fajnym ochroniarzem, który zaczął w ostatnich moich dyżurach przychodzić do mnie na kawę i eskortować mnie na moje piętro po wspólnie palonym papierosie tak, aż wszyscy się śmiali, że chyba zdradzę męża. Ochroniarzem, od którego dostałam cmoka w czoło ze stwierdzeniem "no zajebista jesteś" tak na odchodne. No bo jestem. Jestem, wiem o tym. I wiem, że nawet po paru kawach można za mną tęsknić...ale ja tęsknię tak samo.
I nawet przez te krótkie spotkania, poznania, trudno jest odejść. Przez pracę którą się kocha. A co dopiero mówić o ludziach, z którymi człowiek naprawdę się związał i...którzy są dla ciebie jak rodzina? Co dopiero mówić o ludziach, z którymi naprawdę można byłoby założyć komunę i żyć, po prostu żyć...bo się ich kocha?

Jak ja im wszystkim podziękuję?
Werze i Ewce, które ułożyły cały plan, co zrobić z naszymi kotami. Którym możemy zaufać tak bardzo, że na te pół roku oddajemy im swoje dzieci. Ewce która pozwoliła nam mieszkać u siebie, która wpadła na to, wtedy, kiedy nawet nie pomyśleliśmy, gdzie się podziejemy ani co zaczniemy robić z rzeczami, kiedy zaczniemy już remontować i opróżniać to cholerne, przeklęte na wieki wieków mieszkanie. Zośce, która mieszkała z nami przez ostatnie dni, chociaż wcale nie musiała...ale chciała, bo wie, przecież wie, że będziemy wszyscy tęsknić. Tej, która umyła nam perfekcyjnie wszystkie okna dzisiaj, tak że wreszcie dostrzegliśmy po latach zaniedbań, że to to ma szyby. Werze, Ewce, Zośce, Natalii, Kaśce,Monice i Leszkowi, którzy pomimo swoich spraw pomagali nam w remoncie. Malowali, pacykowali, mimo że byli zmęczeni po własnej pracy, mimo że mogli robić milion innych rzeczy w weekend albo remontować swoje mieszkanie jak robi to Zosia. Monice, której oddaliśmy chyba połowę sentymentalnych rzeczy, ważnych dla nas ( no bo kto ma mojego bloga sprzed internetu?:D) bo ufamy jej na tyle i wiemy, że ona to doceni.  Monice znów i Leszkowi, którzy odwiozą nas na lotnisko, którzy zakomunikowali nam to, nie chcąc słyszeć słowa sprzeciwu.
Jak my im wszystkim podziękujemy? Wszystkim razem, każdemu z osobna? Czasem mam wrażenie, że tylko dzięki tym ludziom nie załamaliśmy się gdy było naprawdę źle i oboje, sfrustrowani, ciskaliśmy w siebie gromy. Bo oni nam pomogli. Byli przy nas. Bliżej lub dalej, ale zrobili dla nas tak wiele...Wierzyli, ba, nadal w nas wierzą. Chciałabym spakować ich wszystkich do plecaka i zabrać ze sobą na Islandię. Nie wiem, czy wiedzą, jak bardzo bym chciała. Ale wybraliśmy. Jedziemy, we dwoje. Ale cholera, obiecuję, że jak tylko dam radę, zorganizuję im najlepsze islandzkie wakacje, jakie są możliwe. Cholera, obiecuję.

Jak ja im wszystkim podziękuję. Tym, którzy nas wspierają. Tym, których znam przez całe lata albo tym, których znam krócej, jak Monika, ale których znam jakby to całe lata minęły. A przynajmniej, takie odnoszę wrażenie.
Tak. Ludzie są ważni. Ci, którzy są tak blisko i którzy cię nie zawodzą. Są jak rodzina ( rodzina głupich dup, co nie?) którą samemu się wybrało. I to jest ważniejsze, niż jakiekolwiek więzy krwi.
Jeśli coś mi się w życiu udało, to ludzie, których mam dookoła siebie. Mój mąż i moi przyjaciele. Tak, dzięki nim wiem, że zawsze się uda. Może w innym wypadku też udało by się spełniać marzenia...ale byłoby o wiele ciężej. Tego jestem pewna.
Przyjaciele. Magiczne słowo, w które tak wielu nie wierzy. Słowo, którego ja mogę użyć naprawdę i bez zwątpienia. Coś pięknego.

Zresztą, my spełniamy swoje marzenia...i mam nadzieje, że i wszyscy oni będą spełniać swoje. Jednak w razie czego plan wielkiej komuny jest jak najbardziej aktualny. Nawet mój mąż się co do niego realnie przekonał. Poważnie.

W sobotę, gdy skończymy tę piekielną zabawę z mieszkaniem urządzamy wielką imprezę nad Wartą. Pożegnalną. Ostatnią taką. To przecież my tak często organizowaliśmy wielkie imprezy. Będę pić z tymi najbliższymi, ale i trochę dalszymi. Bez paru tych, którzy są dla mnie ogromnie ważni, ale niestety, mieli już wcześniejj inne plany. Z tymi których kocham miłością długą i wytrwałą i z tymi, którzy są dla mnie jak to wiosenne zakochanie, już zaiskrzyło ale jeszcze nie zdążyło wyryć się tak głęboko w sercu ale też jest tak ważne i...
Jestem pewna, że się popłaczę. Ale wiecie ci? Tym razem nie będzie mi wstyd. Ani trochę.



Zatapiam moje palce w piasku
Ocean wygląda jak tysiące diamentów
Pokrywających niebieski dywan
Opieram się wiatrowi
Pozornie jestem lekki jak piórko
I w tym momencie jestem szczęśliwy

Chciałbym, żebyś tu była.


9 komentarzy:

  1. Aż się wzruszyłam trochę przy czytaniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to może być w jakiś sposób wzruszające. Zdecdyowanie, mi moi przyjaciele nie tyle przywracają, co potwierdzają wiarę w ludzi. A to może być wzruszające :D

      Usuń
  2. Dobrze czuć się pośród bliskich osób jest bezcenne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. I dlatego tak trudno mi w jakimś sensie ich opuścić.

      Usuń
  3. Wiele pięknych przeżyć i doświadczeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze, mam nadzieję, wiele przede mną:)

      Usuń
    2. Z pewnością :) Ja też wraz z czerwcem coś stracę... Ale mam nadzieję, że nowa przygoda też będzie fajna :)

      Usuń
  4. Kurcze, nie sądziłam, że Wy chcecie jechać do Islandii na zawsze. Czyli to takie prawdziwe rozstania, bo jeśli faktycznie wyjeżdżacie tam na stałe to już prawdopodobnie nigdy tych osób nie zobaczysz. Nie potrafiłabym chyba tak zrobić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy...najpierw na pół roku. Sprawdizmy, jak nam tam będzie, ale docelowo owszem, chcemy wyjechać na zawsze:)I zdaję sobie sprawę, że to nie dla każdego.

      Usuń